Terry Hayes “Pielgrzym”- recenzja książki

foto: Natalia Strzelec

Terry Hayes – Pielgrzym

„(…) naturalnie miał racje, nadeszła taka chwila, choć była zupełnie inna, niż to sobie wyobrażałem: nadeszła, gdy siedziałem nocą w Genewie, czekając na burzę, rozmyślając o masowym morderstwie w Nowym Jorku i o kobietach w krótkich spódniczkach, werbujących jeszcze bystrzejszych ode mnie absolwentów, gotowych stawić czoło nowej sytuacji. Miałem trzydzieści jeden lat i właśnie zrozumiałem, że wyszkolono mnie do toczenia wojny pancernej w Europie, a nagle się okazało, że trzeba walczyć z partyzantami w Afganistanie. Czy mi się to podobało czy nie, historii przeszła obok mnie. Na innym, znacznie głębszym poziomie czułem coś jeszcze: że pewnego dnia prędzej czy później, zapragnę odnaleźć coś, co trudno mi nawet nazwać…a co dla większości ludzi jest chyba miłością. Że pragnę spacerować z kimś po plaży, nie zastanawiając się nieustannie, czy jestem poza zasięgiem snajperów. Zapomnieć, że znacznie wcześniej czuje się kulę rozrywającą ciało, niż słyszy dźwięk wystrzału. Znaleźć kogoś, kto by mi objaśnił, czym tak naprawdę jest bezpieczna przystań. Wiedziałem całym sercem, ze jeśli teraz nie opuszczę sekretnego świata, to już nigdy tego nie uczynię. Trudno jest odwrócić się plecami do wszystkiego, co znamy, może nawet najtrudniej. A jednak myślałem o tym, powtarzając sobie w duchu jedno zdanie: jeśli chcesz być wolny, musisz odpuścić…”

Raczej nikomu nie jest obca teoria, która głosi, że świat jest ogromnym teatrem. Sceniczną deską na której swoje role odgrywają aktorzy pierwszoplanowi oraz drugoplanowi. Myśląc o tych pierwszych mogą przyjść do głowy możni w osobach przywódców najpotężniejszych mocarstw, prezesów największych globalnych korporacji ale także religijnych zwierzchników. Odtwórcy ról drugorzędnych to nierzadko osobistości, które mają wyraźne zakusy by wejść w buty tych pierwszych jednak często ich aktualny udział w budowaniu porządku świata jest tylko niewiele mniejszy od tych wcześniej przeze mnie wymienionych. Nie będzie chyba wielkim uchybieniem, jeśli napiszę że większość z nas jest widownią która biernie bądź z animuszem przygląda się poczynaniom na „scenie”. Raczej niewielki procent z nas zastanawia się kim są „podwykonawcy” tych wydarzeń na świece które na co dzień obserwujemy. A często są to osoby których nigdy nie zobaczymy, o których nigdy nie usłyszymy

Jedną z takich osób jest amerykanin Scott Murdoch/ Jude Garrett/ Brodie Wilson. Człowiek, którego swego czasu próżno było szukać w jakichkolwiek spisach ludności, szkolnych archiwach ani w żadnych innych kartotekach. A to dlatego, że jako agent wywiadu przydzielany nieraz do ściśle tajnych zadań a niejednokrotnie sam takowe nadzorował, musiał być starannie ukrywany pod fałszywymi tożsamościami czy operacyjnymi kryptonimami. „Pielgrzym” to ostatni z nich

Książka rozpoczyna się od mocnego uderzenia jakim jest szczegółowy opis zabójstwa z seksem i narkotykami w tle w pokoju hotelu East Side Inn. Główny bohater wkracza na miejsce morderstwa i od razu misternie odtwarza całą scenę zabójstwa. Dostajemy opis krok po kroku całego procesu morderstwa ale także analizę działania branych przez ofiarę narkotyków i które miały pomóc zabójcy w dokonaniu zbrodni doskonałej. I w tym momencie Hayes nakazuje czytelnikowi obrać inny kurs na dryfowanie po kolejnych treściach książki.

Poznajemy wcześniejsze losy Murdocha. Począwszy od wizyty jako dziecko w dawnym obozie zagłady Natzweiler-Struthof następnie studia i pierwsze misje a kończąc na awansie jako najmłodszy dowódca swojej jednostki a po ataku terrorystycznym z 11 września 2001 roku- rezygnacja ze stanowiska próba budowana zupełnie nowego życia. Podsumowaniem jego zawodowych dokonań jest książka opisująca tajne techniki dochodzeniowe.  Ten swoisty testament napisany przez Scotta stał się ściśle związany z zabójstwem w hotelowym pokoju ponieważ zabójca użył go jako swojej instrukcji. Bohater nie wie jeszcze, że to zdarzenie jest elementem wielkiego spisku ku unicestwieniu świata Zachodu a szczególnie Stanów Zjednoczonych

I tutaj zaczynają się losy „Pielgrzyma”. Musi on się zmierzyć z żądnym zemsty islamskim fundamentalizmem w osobie Saracena (niejednokrotnie w trakcie dochodzenia przyznawał, że to najpotężniejszy przeciwnik jakiemu przyszło mu stawić czoła), brak współpracy lokalnymi organami ścigania oraz przejmująca niepewność, lęk i obawy. Pielgrzym jest niezwykle uczuciowy a przy tym w kluczowych momentach nigdy nie drgnęła mu powieka. Jest bardzo bystry, inteligentny i co najważniejsze- nie pomija żadnych faktów, które mogłyby zaważyć na powodzeniu misji a przy tym jest świadom, że nie jest nieomylny. W pewnych aspektach trudno mu nie współczuć (skrzywionej przez lata służby psychiki, tęsknoty za wolnością ciała i umysłu) i trudno mu też nie kibicować by jego najważniejsza w karierze misja zakończyła się sukcesem.

Jeszcze długo po odłożeniu książki na półkę towarzyszyła mi myśl: to naprawdę mogło się wydarzyć i między innymi dlatego debiutancką powieść Terry’ ego Hayesa oceniam jako perfekcyjną w każdym aspekcie. Mistrzowsko zbudowane napięcie które wręcz wylewa się z każdej strony. Wielowątkowość, która im bliżej końca powieści tym płynniej scala się w jeden wątek. I wreszcie- główny bohater, który bierze z najlepszych cech agenta Bourne’a czy Simona Templara

W moim prywatnym rankingu „Pielgrzym” wskoczył na pierwsze miejsce przeczytanych przeze mnie książek. Więc po prostu polecam

Recenzent: Artur S.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *