Waldemar Łysiak
Flet z mandragory
„…W rytualnych obrzędach różokrzyżowców mandragora służyła jako mistyczny łącznik między Krzyżem (symbolem Samoofiarowania) a Różą Hermesa (Symbolem Wiedzy Tajemnej), będąc elementem integrującym dwa pierwsze symbole i neutralizującym je wobec trzeciego: wobec Pelikana o szeroko rozpostartych skrzydłach, którymi karmi trójkę swoich dzieci własnym mięsem i krwią. „Radix Gisengi”. Od prawieków czczona jako symbol nadprzyrodzoności i tajemnicy, i jako najpotężniejsza istota w świecie flory- stąd jej kult. Zwano ją mandragorą (greckie „mandragóras”) i alrauną (niemieckie „Alraune”, czyli dziwostręt). Arabowie mówili: tuffah al shejtan”, co znaczy: roślina szatana lub „diabelski ogarek”, gdyż podświetlały ją nocą robaczki świętojańskie gnieżdżące się w róży jej płatków. Jest bardzo rzadka, a musi minąć kilkadziesiąt lat od chwili, gdy ziarno padło w ziemię, by uzyskała swój pełny wzrost. Jej liście sięgają wtedy długości pół metra, lecz nie liście są ważne, tylko korzeń skryty w ziemi. Ma on sylwetkę ludzką (dwie nogi, ręce i głowę), toteż starożytni Europejczycy zwali go: „planta semihominus” (rośliną na wpół ludzką), Azjaci zaś „żeń-szeń”, co znaczy po chińsku: człowiek- korzeń lub imitacja człowieka…”
„Flet z mandragory” jest kolejną, doskonałą pozycją literacką w dorobku Łysiaka, obok której nie sposób przejść obojętnie. Jest to urzekająca fantastyczno-kryminalna opowieść, osadzona w pewnym totalitarnym państwie, gdzie władza przechodzi nieustannie z rąk do rąk, zaś z każdym przewrotem ustrój staje się coraz bardziej bezwzględny i okrutny, by w końcu spocząć na kilka lat w rękach człowieka, który dzięki wzbudzeniu w społeczeństwie strachu (za pomocą potężnej i prężnej armii mającej wpływy w każdym obszarze życia społecznego)- zbudował państwo podległe i posłuszne.
W tym właśnie totalitarnym aparacie władzy poznajemy głównego bohatera-narratora, który wspólnie ze swym bratem bliźniakiem pracuje jako policjant w jednej z komórek aparatu bezpieczeństwa. Będąc z wykształcenia historykiem sztuki, postanowił szukać szczęścia (bądź raczej spokoju) w szeregach ludzi walczących z jakimkolwiek przejawem spisku skierowanego w stronę obecnej władzy, co sam doskonale spuentował, mówiąc, że „lepiej być młotkiem niż gwoździem”. Narrator wprowadza nas do okrutnego świata policji i jej nietypowych, lecz jakże skutecznych metod wydobywania informacji z przesłuchiwanych (specjalizuje się w tym brat bliźniak narratora- Robert), wobec którego nie ma żadnej taryfy ulgowej, zaś rychła śmierć jest marzeniem, o którym mogą jedynie pomarzyć. Ukazane są również wzajemne relacje panujące wewnątrz rządzącego państwem aparatu bezpieczeństwa, które oparte są na zupełnym braku zaufania i strachu o zajmowane stanowisko.
Książka ma charakter wielopłaszczyznowy. Chociaż motywem przewodnim są dzieje pewnego państwa totalitarnego (wielu uznaje „Flet z mandragory” jako idealną analizę totalitaryzmu) oraz wszelkie działania i operacje mające zapewnić w kraju bezpieczeństwo, to jednak narrator co pewien czas przenosi nas do zupełnie odmiennych zakątków własnych wspomnień, dzięki czemu możemy poznać dzieje całej jego rodziny, które są niezwykle interesujące, a przy tym zagmatwane i przepełnioną dużą ilością tajemniczych zdarzeń. Wykształcenie głównego bohatera sprawia, że przenosi nas on momentami w ciekawy świat historii i sztuki, pozwalając poznać sporą ilość nieznanych „skromnemu czytelnikowi” faktów i nietuzinkowych ciekawych wiadomości (odnajdziemy tu sporo odniesień do magii, ludowych wierzeń, rytuałów, pojawia się również próba usprawiedliwienia Judasza- człowieka, który musiał się poświęcić i dopuścić się zdrady Chrystusa, by Ten mógł oddać swe życie na krzyżu i odkupić ludzi z wiecznego potępienia, oraz cała masa innych, ciekawych historyczno-naukowych informacji). Pojawia się tu również historia utraconej miłości (miłości doskonałej za sprawą pewnej tajemniczej kobiety- Salome), za którą narrator tęskni i ciągle ją wspomina, nie zdając sobie sprawy, że jest tuż tuż, na wyciągnięcie ręki…
Nie sposób nie wspomnieć również o tytułowym flecie z mandragory-pamiątce po wuju Arnoldzie, dzięki któremu główny bohater przenosi się w inne wymiary (przeszłość, przyszłość) i może zobaczyć to, czego zwykły śmiertelnik dostrzec nie potrafi. Każdy dźwięk wydobywany przez narratora z magicznego fletu może skończyć się dla niego tragicznie, jednak czasem stawka jest wysoka, zaś instrument jest ostatnią deską ratunku…
Warto również wspomnieć, że książka jest bogato ilustrowana, zaś każdy opis dzieła sztuki jest doskonale wpleciony w fabułę i przedstawiony przez autora niezwykle klarownym, a zarazem przystępnym językiem, który mocno rozbudza wyobraźnię czytelnika.
Gorąco polecam!
Ł.J.