Recenzja #26 Edie Brickell & New Bohemians „Shooting Rubberbands At The Stars”

Edie Brickell & New Bohemians „Shooting Rubberbands At The Stars”, 1988 Geffer

Kto nigdy w życiu nie słyszał ”What I Am” ręka w górę… No właśnie, nawet jeśli istnieje taka minimalna mikro – szansa, że rzeczywiście nie słyszałeś/słyszałaś, to jest ona iście znikoma, no chyba, że od 1988 mieszkasz absolutnie poza zasięgiem cywilizacji zachodniej. Może przesadzam, a raczej na pewno przesadzam, ale załóżmy jednak, że masz więcej szczęścia np. w konkursach organizowanych przez producentów batoników, chipsów czy innych płatków śniadaniowych, no i faktycznie umknął ci ten mocno ograny radiowy singiel.  W takim razie najwyższa pora na nadrobienie tej  zaległości i spotkanie z Edie Brickell & New Bohemians.

Najkrótsza laurka zespołu mogłaby brzmieć następująco: ”Bez zbytniego zadęcia i śmiertelnej powagi, za to z mocno kompetentnymi muzykami i świetna wokalistką. Mieszanka soul, pop, rocka, country a nawet jazzu i bluesa. Oczywiście temat jest bardziej złożony i zasługuje na więcej szczegółów, niemniej sedno zawarte w takim sloganiku reklamowym wydaje się prawdziwe. Zacznę jednak przewrotnie od sprawy, która niestety kładzie się cieniem na beztroskie postrzeganie grupy. Otóż można uznać, że sukces ”Shooting Rubberbands At The Stars” stał się paradoksalnie początkiem końca EDIE BRICKELL & NEW BOHEMIANS. Myślę, że wszystko zaczęło wchodzić na niepożądane tory, już w momencie, gdy oryginalny członek/współtwórca Brandon Aly został zastąpiony w czasie trwania sesji nagraniowej, Mattem Chamberlainem (skądinąd bardzo dobrym perkusistą współpracującym m.in. z Tori Amos i Pearl Jam), co stało się zarzewiem konfliktu wewnątrz zespołu. Podobnie jak zmiana nazwy, gdzie wytwórnia nalegała, by do szyldu   NEW BOHEMIANS koniecznie dodać nazwisko EDIE BRICKELL. Jak można wyczytać miedzy wierszami, swoją znacząco niepochlebną rolę odegrał w tych aktach, właściciel firmy nagraniowej, David Geffen, który mocno nalegał na ową zmianę personalną i starał się izolować Edie od reszty zespołu. W efekcie, mimo, że album sprzedał się w grubo ponad milionowym nakładzie, skala tego sukcesu odrobinę przerosła (albo zmęczyła?) Edie Brickell, która czuła się wypalona trasami koncertowymi i zainteresowaniem ze strony prasy. Gęsta atmosfera podczas tworzenia kolejnego (”Ghost of the Dog”) albumu i mierny sukces komercyjny (mimo pochlebnych opinii recenzentów), sprawiły, że juz w 1990 roku zespół praktycznie przestał istnieć. Czas pokazał, że ani Edie bez New Bohemians, ani tym bardziej New Bohemians bez Edie, nie miały większego sensu.

To oczywiście nie koniec zawirowań historii wokół zespołu, ale wracając do ”Shooting Rubberbands at the Stars” i jego walorów artystycznych, na zasłużone słowa pochwały zasługują gitarzysta Kenny Withrow i basista Brad Houser, którzy dzięki swojemu ”południowemu” stylowi gry nadają całości specyficzny groove. Niebanalne brzmienie i aranżacje w połączeniu z unikalnym głosem Edie pozwoliły – mimo zapędów wytwórni Geffen – stworzyć płytę, która nie stała się popową kalką, a na swój sposób okazała się złotym środkiem, płytę która lśni swoją niezaprzeczalną jakością, płytę którą tworzyła grupa przyjaciół czerpiących prostą radochę z pisania i grania razem. Myślę, że nie będzie grubą przesadą, jeśli stwierdzę, iż to jedna z najważniejszych płyt tamtych lat i to nie tylko w swoim gatunku!

Generalnie, po aparycji okładek można wyciągać różne dziwne i daleko idące wnioski na temat muzycznej zawartości danej płyty, czasem oprawa plastyczna w żaden sposób nie idzie w parze z tą zawartością, a czasem jest idealnie spójna. W przypadku ”Shooting…”, patrząc na artwork, można spodziewać się wszystkiego, włącznie z bajkami dla grzecznych dzieci. Do czego zmierzam? Otóż, mimo początkowego dysonansu, po chwili dostrzegamy, iż autorka tego frywolnego projektu – nie kto inny, a sama Edie Brickell – jednak osiągnęła tu harmonie. Obrazek z gatunku tych bardziej naiwnych, choć nie pozbawionych uroku, znajduje swoje uzasadnienie w treści lirycznej i ogólnie współpracuje w budowaniu pozytywnych odczuć, jakie z łatwością odnajdziemy na ”Strzelaniu gumeczkami w stronę gwiazd” (prawda, ze optymistyczny tytuł?).

Tak na koniec i trochę na marginesie, rzeczą, na którą muszę zwrócić uwagę, jest niewiarygodnie czysta, wręcz perfekcyjna wymowa wokalistki, jej artykulacja języka angielskiego jest – ni mniej ni więcej – wzorcowa, bez najmniejszych naleciałości, dziwnych akcentów itp. Po prostu sama przyjemność. Gdyby wszyscy native speakerzy tak mówili, to życie uczących się języków obcych, byłoby o wiele łatwiejsze. W dodatku można odnieść wrażenie (przynajmniej ja tak mam), że Edie śpiewając, jednocześnie cały czas czarująco się uśmiecha i można to chyba uznać za swego rodzaju dar Niebios, bo jednak pozytywne emocje, to coś, czego w dzisiejszym świecie zdecydowanie brakuje, a właśnie na tej płycie znajdziemy ich całe mnóstwo.

A.M.

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *