Recenzja# 1
CHROMA KEY „DEAD AIR FOR RADIOS” 1998, MASSACRE RECORDS
Tak, tak Drodzy Państwo ja wiem, że to brzmi niewiarygodnie ale temu nietuzinkowemu wydawnictwu stuknęło właśnie 18 lat, a ja ten fakt mogę uczcić w jedynie słusznej i dostępnej dla mnie formie-zainauguruje nasz cykl “MUZYCZNE POMNIKI”!
Albumów zawierających genialną muzykę czas się nie ima, czego potwierdzeniem jest także płyta projektu CHROMA KEY-“Dead air for radios”,której po osiągnięciu pełnoletności wciąż słucha się wybornie! Ale cofnijmy się nieco wstecz. Za tą wdzięczną nazwą stoi właściwie jedna osoba-Kevin Moore, były klawiszowiec bardzo już wówczas znanego i ogromnie cenionego prog-metalowego zespołu Dream Theater. Mam ogromny szacunek do twórcy tego projektu, który odchodząc z będącego wówczas w szczytowej formie artystyczno-kompozytorskiej(to moja subiektywna opinia)macierzystej formacji, nie firmował swojej nowej muzyki znanym już w rockowym światku własnym nazwiskiem, rozpoczynając pracę na swój własny rachunek w zasadzie od zera-od czystej nie zapisanej karty! Swojemu nowemu projektowi muzycznemu nadał wdzięczną nazwę CHROMA KEY! O tym, że decyzja o odejściu z DT była jak najbardziej słuszna przekonać możemy się właśnie zapuszczają wzmiankowaną wyżej płytę. To chyba oczywista oczywistość, że muzyk wywodzący się ze sceny progresywno-metalowej, zapraszający do udziału w sesji nagraniowej swojego solowego projektu muzyków tej samej proweniencji, na dodatek papiery na wydanie tej płyty podpisuje z wytwórnią płytową o ewidentnie metalowym rodowodzie, musiał nagrać album … No właśnie! Nie metalowy! Ba, zaryzykuję stwierdzenie, że nie mający wiele wspólnego z dzisiejszą sceną rockową! Okazuje się, iż artyście grała w duszy zupełnie inna muzyka, aniżeli ta tworzona w macierzystej grupie. Na wydanie takiej muzyki pod szyldem Dream Theater nie mógł liczyć, zatem aby móc realizować się artystycznie musiał podjąć taką, a nie inną decyzją!
Ewidentnie niekomercyjny charakter tej płyty zwiastuje już sam jej tytuł-“Dead air for radios”! To pstryczek w nos wszystkich komercyjnych rozgłośni radiowych i jednocześnie zawoalowane przesłanie do wszelkiej maści prezenterów radiowych: trzymajcie się od tej muzyki z daleka- ona nie nadaje się do waszych playlist; gdzie indziej szukajcie plastikowych brzmień i propozycji na sezonowe hity! Dla każdego innego twórcy pragnącego dotrzeć do jak największej liczby odbiorców takie praktyki byłyby jak podrzynanie gałęzi na której się siedzi, ale nie dla Kevina Moore’a! On wychodzi z założenia, że jeśli muzyka jest szczera, tworzona z prawdziwej pasji, obroni się sama i przetrwa próbę czasu, a każdy szukający w muzyce piękna i autentyczności dotrze do tej muzyki bez względu na wszelkie ograniczenia! A oto dowód na to, że się nie mylił. Po 18 latach płyta nie tylko nie straciła nic ze swego piękna, a wręcz z czasem zyskuje! Jaka zatem jest muzyka z tego albumu? Najkrócej można ją opisać dwoma słowami: jest przepiękna! Bardzo ciepła, wzruszająca, oparta głównie na brzmieniu klawiszy Mistrza o pięknym sennym klimacie ubogacona niezwykłymi natchnionymi melodiami smutnymi i melancholijnymi. Jednocześnie śmiało można rzec, że bardzo ascetyczna w formie. Ale to chyba właśnie w jej minimalizmie tkwi jej ukryte piękno. Mroczna awangarda, jak głosi hasło wydawcy reklamującego to wydawnictwo? Coś w tym niewątpliwie jest… Pierwsze co rzuca się w uszy i to już po kilku pierwszych dźwiękach to wspaniałe, ciepłe i przestrzenne brzmienie w którym każdy, nawet najdrobniejszy, najdelikatniejszy dźwięk jest doskonale słyszalny. “Dead air for radios” to także szczególna aura tworzona z niezwykłą dbałością o najmniejsze nawet detale! Ta muzyka po prostu płynie, a nam słuchaczom pozwala rozpływać się w zachwytach! Naprawdę jest nad czym-to znakomita muzyka! Z wielkim mistrzostwem instrumentaliści wspomagający Moore’a w tym projekcie(wśród nich znakomita sekcja rytmiczna z ówczesnego składu genialnego FATES WARNING) skonstruowali wszystkie fragmenty tego dzieła. Ogromne wrażenie robi niesamowita swoboda wykonania partii perkusyjnych- po prostu miód na uszy!
I na koniec słówko o jeszcze jednym atucie tej płyty, a mianowicie o głosie Kevina Moore’a! Znakomicie komponujący się i splatający tę klimatyczną muzykę. Skojarzenia biegną naturalnie w kierunku Petera Gabriela(barwa głosu) z lekką domieszką Stinga(podobieństwo w rodzaju ekspresji).Piękno w najczystszej(ascetycznej) formie!
Poniżej znajduje się jeden z utworów pochodzący z tejże płyty.