Recenzja #103 Pendragon “The Window Of Life”

PENDRAGON – “The Window of Life” . 1993 Pendragon Toff Records

Na początek drobna uwaga a propos tytułowego „okna życia”. Nie odnajdziemy tutaj żadnego związku przyczynowo – skutkowego z tym powszechnie znanym i powołanym do życia z inicjatywy papieża Innocentego III na pocz. XIII w. O jednym z takich okien życia prowadzonym we Wrocławiu przez siostry boromeuszki zrobiło się zupełnie niedawno głośno medialnie, a to za sprawą pewnego niecodziennego zdarzenia… W nocy z 29/30 X 2021 siostry zostały zaalarmowane pojawieniem się w prowadzonym przez siebie ośrodku nowego dziecka. Jakież było ich zdziwienie, kiedy zamiast noworodka zastały skulonego i spoczywającego w pozycji embrionalnej 20 – latka, który sobie tylko znanym sposobem zmieścił się w niewielkim otworze w ścianie, a następnie niczego nie świadom najzwyczajniej w świecie… zasnął. I żeby rozwiać ewentualne niejasności: okno wbudowane w ścianę prowadzonej przez siostry boromeuszki instytucji miało standardowe, a zatem dostosowane do tego typu placówek wymiary! Nie miał prawa zmieścić się w nim dorosły człowiek, a jednak się w nim zmieścił. Skoro jednak prawdziwa wiara zdolna jest góry przenosić, dlaczego nie miałaby dorosłemu osobnikowi wygodnego gniazdka w oknie życia wymościć? Niczym nie zmącona wiara w jakość, wartość, a zwłaszcza sens własnej twórczości pozwolił grupie Pendragon w stosunkowo krótkim czasie, stać się czołowym reprezentantem prog rockowej sceny. Kolejne albumy, zwłaszcza te wydane w ostatniej dekadzie ubiegłego i na początku obecnego wieku są zarazem największymi jej osiągnięciami artystycznymi (tak na marginesie: analogiczna sytuacja dotyczyła wyśmienitej grupy Camel). Wydane wówczas LP’s: „The World” (1991), „The Window Of Life” (1993), „The Masquerade Overture” (1996) oraz „Not Of This World” (2001 – [tytuł idealnie odzwierciedlający zawartość!] można śmiało opatrzyć etykietą „perły gatunku”. Symptomatyczne, że wymienione albumy powstały w okresie, kiedy koperty płyt Pendragon zdobiły fantastyczne, baśniowe prace autorstwa Simona Williamsa.

Tytułowe „Okno życia” zostało rzecz jasna ujęte przez jego twórców w sposób metaforyczny i przywołane w tekstach w ujęciu obrazującym cykle ludzkiego życia. A wszystko to wespół z towarzyszącą temu wydawnictwu piękną warstwą muzyczną spięte zostało w wyraźnie nakreślone i pięknie zobrazowane na okładce albumu ramy. Prawdą jest, że miłośnicy dotychczasowych dokonań grupy doskonale wiedzieli jakich dźwięków mogą oczekiwać na „The Window Of Life”, ale czy ograniczanie pola rażenia tak fantastycznego materiału do wąskiej, wyselekcjonowanej i sprofilowanej  grupy odbiorców nie kłóciło się trochę z jej ogromnym potencjałem? Mam wrażenie, że nie został on w pełni wykorzystany. Jasne, nikt przy zdrowych zmysłach (czyt. wysmakowanym i wyrobionym guście muzycznym) nie oczekiwał chyba, że taka twórczość, jakiej po dziś dzień hołduje ten zespół: rozbudowane, leniwie rozwijające się i trwające po kilkanaście minut, przebogate aranżacyjnie, harmonicznie i melodycznie utwory trafią pod przysłowiowe strzechy ale… mimo to mam wrażenie, iż potencjał czwartej studyjnej produkcji Pendragon nie został należycie wykorzystany. Cóż, widocznie zachowanie własnej tożsamości, wolności artystycznej i bycie niezależnym artystą we współczesnym świecie najzwyczajniej nie popłaca. Gdzie tkwiła niemożność dotarcia z tym i jemu podobnymi materiałami muzycznymi do tzw. masowego odbiorcy? Chyba jednak główny problem – pomimo niezaprzeczalnego potencjału melodycznego – tkwił w długości prezentowanych przez grupę Pendragon utworów. W większości przypadków, w momencie, w którym kończyła się zwyczajna popowa piosenka o komercyjnym charakterze, Nick Barrett dopiero sposobił się do wydania z siebie pierwszych dźwięków. Tzw.masowy odbiorca nie mógł tego przecież bezboleśnie strawić, zaś artystyczne ambicje Barretta nie miały zamiaru iść na żaden kompromis – i dobrze się stało. Dzięki temu propozycje grupy zachowały elitarny charakter – i nie będę ukrywał – to mi bardzo odpowiada.

Przykuwająca wzrok niezwykła okładka „The Window Of Life” stanowi na dobrą sprawę znakomitą wizytówkę jej zawartości muzycznej. Żeby rozwiać wszelkie ewentualne wątpliwości , w jakiej muzycznej podróży przyjdzie słuchaczowi uczestniczyć, już na otwarcie otrzymujemy „specjalność zakładu” trwający niespełna 11 minut „The Walls Of Babylon” , a to przecież nie najbardziej rozciągnięty w czasie utwór z tego krążka. I już tutaj, jak na dłoni, da się zauważyć twórcze inspiracje członków grupy. Czy to źle? A skądże. Dokładnie w momencie, gdy licznik odtwarzacza rozpocznie drugą minutę utworu (przypomnę, że jesteśmy wciąż przy „The Walls Of Babylon”) na twarzy uważnego (i jednocześnie znającego przynajmniej w stopniu podstawowym dorobek tuzów progresywnego rocka z jego złotego okresu, przypadającego na lata 70. XX w.) słuchacza powinien pojawić się przyjemny uśmiech zadowolenia, bądź grymas niezadowolenia, w zależności od indywidualnych preferencji; ja sytuuję się w pierwszej grupie. Zespół zdecydował się na zaprezentowanie reminiscencji tematów/motywów ze znanego chyba wszystkim klasyka „Shine On You Crazy Diamond” , a potem… Potem „bezwstydnie” sięga do genesisowej klasyki, oczywiście z okresu gabrielowskiego. Zainteresowanych szczegółami odsyłam do wydanego przez tę grupę w 1972 roku albumu „Foxtrot”, a konkretnie do otwierającej go kompozycji… i właśnie ona dostarcza kolejnych konotacji. W twórczości grupy Pendragon nigdy nie było miejsca na przypadkowość, każdy dźwięk ma swoje dokładnie zaplanowane i ściśle określone miejsce w tym niezwykle wyszukanym dźwiękowym kalejdoskopie, dlatego nieprawdopodobnym wręcz wydaje mi się przypuszczanie, iż owe wtręty (cytaty) z klasyków to efekt niezamierzony. Zdecydowanie należy je rozpatrywać w kategorii hołdu złożonego wielkim grupom złotej ery progresywnego rocka i jednocześnie czytelne samookreślenie się, wpisanie w poczet kontynuatorów tego nurtu. Postrzegam to, jako swoistą zmianę pokoleniową, symboliczne przekazanie pałeczki w sztafecie i mam nadzieję, że właśnie taki przyświecał temu cel. Na gruncie literackim podobny zabieg nosi nazwę panegiryku. Miłośnicy twórczości tej grupy określają ją często mianem muzycznej poezji, może zatem nawiązanie w tym miejscu do literatury nie jest  bezpodstawne?

Mnóstwo piękna wylewa się na słuchacza za pośrednictwem zapisanych tu dźwięków ale dla mnie osobiście najważniejszą kompozycją z tego krążka jest niezwykła (nie tylko ze względu na czas trwania – niemal 15 minut) kompozycja „The Last Man On Earth”. W spisie utworów nie znajdziemy utworu tytułowego ale to właśnie w tym utworze padają znamienne słowa: (…)Skylight’s now open to You friend. So You can see through the window of life”. To Pendragon w pigułce. Taki, jakiego kochamy i jakiego zapamiętać byśmy chcieli. Czysta dźwiękowa uczta! W środkowej części tego utworu pojawia się bardzo czytelne nawiązanie do jakże specyficznych i rozpoznawalnych,  „firmowych” rozwiązań harmonicznych stosowanych w warstwie wokalnej przez grupę Clannad (możemy się tylko domyślać czy to podobieństwo jest zamierzone czy też nie?) – efekt końcowy brzmi rewelacyjnie! We wszystkich kompozycjach na pierwszy plan wybija się oczywiście niesamowita gra lidera grupy, Nicka Barretta. Styl jego gry pozbawiony jest zupełnie taniego  efekciarstwa, gitarowych wygibasów, tudzież wykręcania gryfu – to gra emocjami. Szkoła Gilmoura, Latimera, Rothery’ego,… i ten sam poziom oddziaływania na muzyczne doznania słuchacza.

Bogata faktura dźwiękowa tego wydawnictwa oddziałuje na ośrodek słuchu odbiorcy, niczym pięknie tkany, wielobarwny kobierzec na ośrodek wzroku. Dzięki zaangażowaniu takich ludzi, jak Nick Barrett i Spółka ta muzyka w dalszym ciągu żyje, ulegając nienachlanym aczkolwiek zauważalnym zmianom w obrębie reprezentowanego przez nich, zaś przez sceptyków już kilkukrotnie uśmiercanego gatunku rocka. To wynik ogromnej determinacji i wiary w sens tworzonej przez siebie sztuki, a tego coraz mniej we współczesnym świecie muzyki – i nie tylko. Choć grupa Pendragon bardzo często gościła w Polsce i czuła się w naszym kraju, niczym w swoim mateczniku, mając tutaj grono wiernych i oddanych fanów, nie sądzę, by należał do nich prezes TVP, zatem o udziale w którejś z kolejnych edycji „Sylwestra Marzeń” Pendragon nie ma co marzyć. Jednak najlepiej, gdyby tych  Sylwestrów dla dreamersów już nigdy więcej nie było!

Recenzent: Karol F.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *