Recenzja #17 Budgie „Never turn Your back on a friend”

Budgie „Never turn Your back on a friend” (1973 MCA)

Wyciągam prawdziwą perłę z lamusa, z głębokiej, odległej, zamierzchłej czy jak ją zwał przeszłości! Nie ulega dla mnie wątpliwości, że jest to szczytowe i najwspanialsze osiągnięcie artystyczne tego walijskiego hardrockowego tria i zarazem jeden z najwybitniejszych albumów, jakie ukazały się w latach 70 – tych ub. stulecia, a to przecież dekada obfitująca w niezwykle istotne i wręcz epokowe osiągnięcia dla muzyki rockowej! To ponadto jedna z tych grup, które w naszej (polskiej) świadomości zajmują bardzo ważne miejsce. W połowie tychże lat 70 – tych zespół był jedną z najpopularniejszych rockowych grup w Polsce i to właśnie z naszym krajem muzycy BUDGIE maja po dziś dzień najwspanialsze wspomnienia z całej swojej muzycznej kariery. Latem roku 1982 grupa BUDGIE zaprezentowała się najbardziej oddanej polskiej publiczności. Trasa po naszym kraju składała się z aż siedemnastu koncertów zagranych w przeciągu około dwóch tygodni i jeśli wierzyć doniesieniom prasowym zespół obejrzało na żywo wówczas ok.100 tyś. Fanów! To – zważywszy na sytuację geopolityczną Polski w tamtym czasie – ewenement na skalę światową! Sami muzycy byli ponoć zszokowani całym tym szumem jaki został wywołany ich przyjazdem do kraju i z niedowierzaniem obserwowali wypełnione po brzegi fanami największe polskie hale koncertowe (w tym Spodek) oraz entuzjazm jaki wzbudzali wśród polskiej publiczności. Polska, jako jeden z nielicznych krajów w pełni doceniła dorobek i znaczenie tej grupy, zaś tworzący ją muzycy odwdzięczali się jej jak tylko mogli. Niestety już rok później grupa rozwiązała się, a jej nazwa przeszła do historii rocka.

Wracamy jednak do „Never Turn Your Back On A Friend”… Tworzony z takim mozołem na dwóch pierwszych albumach styl, tu stał się faktem. To już nie było brzmienie podobne do Led Zeppelin czy Black Sabbath, to był styl BUDGIE! Na swym trzecim w dyskografii albumie BUDGIE, to wciąż power – trio coraz bardziej świadome swojej pozycji i znaczenia na hard rockowej scenie. Wszystko z czego zespół dał się poznać na dwóch pierwszych płytach zostało tutaj doszlifowane i udoskonalone. Na przykład świetny i zawsze doskonale sprawdzający się patent z którego korzystać będą w przyszłości niezliczone rzesze młodych metalowych kapel polegający na wprowadzeniu rozwiązania objawiającego się tym, iż przed zagraniem kolejnego, nowego riffu następował moment szybkich, rozwibrowanych solówek, zmian rytmu, tempa czy akcentów. To przecież z tych wzorców pełnymi garściami czerpali na początku swojej kariery sami członkowie Metalliki, czego absolutnie się nie wypierają, gdyż BUDGIE to dla nich jedna z największych młodzieńczych inspiracji, czemu dawali wyraz w swojej twórczości przerabiając na swoją modłę utwory grupy BUDGIE.

Album rozpoczyna się wedle słynnej maksymy mistrza Hitchcocka od… trzęsienia ziemi, jakie niesie ze sobą genialny „Breadfan”! BUDGIE generuje tutaj wprost nieziemski – jak na tamte czasy – czad! To bezdyskusyjnie kanon rocka! Z zaprezentowanych w tym utworze rozwiązań już wkrótce garściami czerpać będą muzycy z kręgu NWOBHM, a nieco później także całe zastępy parających się muzyką thrashową młodziaków z Metalliką na czele! Genialny riff prowadzący ten utwór, to mistrzostwo świata! Podejrzewam, ze niejaki Tony Iommi oddałby wiele ze swego pokaźnego już wówczas majątku, by mieć go w swojej kolekcji!  Poszukującym większych bodźców słuchowych zapewne spodoba się kapitalny zabieg z na przemian pojawiającą się i znikającą raz w lewym, raz w prawym kanale klimatyczną solówką gitarową Tony’ego Bourge’a. Nie do końca przekonuje mnie natomiast to zwolnienie w środkowej części utworu w której zespół wkracza na ścieżkę lekkiej psychodeli – nieco zmiękcza to efekt zapoczątkowany tak drapieżną gitarową zagrywką, ale… i tak jest pięknie.

Następny w zestawie „Baby, Please Don’t Go” – bluesowy standard Williamsa, potraktowany został przez grupę w sposób bardzo swobodny ale – co należy zaznaczyć – ze wszystkimi elementami definiującymi jej styl. Można zatem spokojnie potraktować go jako ich własną kompozycję. Dwie zamieszczone na tym albumie muzyczne miniaturki w postaci „You Know I’ll Always Love You” oraz „Riding The Nightmare” można by spokojnie potraktować jako jedną całośc. Stanowią świetne przerywniki pomiędzy kolejnymi, dosyć rozbudowanymi utworami. Kolejnym utworem muzycy zapewniają o swoim poczuciu humoru, bo jakiż ponurak opatrzy swoją kompozycję takim oto tytułem: „Jesteś najwartościowszą  rzeczą od czasu wynalezienia mleka w proszku”? Numer rozpoczyna świetne perkusyjne (solo?) wejście Raya Phillipsa, a że facet grał już wówczas na dwie centralki … robi wrażenie! Ten oraz następujący po nim „In The Grip Of A Tyrefitter’s Hand” z interesującym i zapewne po wsze czasy aktualnym tekstem o niegodziwości klasy politycznej, to jednocześnie kwintesencja stylu BUDGIE. Muzyka tria jest tutaj surowa, nie ma w niej miejsca na rozbudowane solówki, na finezyjne zagrywki czy ozdobniki, ale czyż nie za taki styl darzymy ich taka sympatią? Na deser grupa zaserwowała nam kompozycję przecudnej urody, genialną i – nie boję się tego określenia – ponadczasową! Tak, tak Drodzy Państwo, mowa o „Parents”! To utwór, który należy do tych wiecznych i nieprzemijających, do tych z półki z napisem „klasyka”, gdyż niczym nie odbiega od doskonale wszystkim znanych i uwielbianych od dziesiątków lat songów w rodzaju „Stairway To Heaven”, „Smoke On The Water” czy też „Paranoid”. „Parents” zapada głęboko w pamięć słuchacza. Balladowy charakter tego utworu w połączeniu z głębokim i niebanalnym tekstem stanowiącym przejmujące studium osamotnienia i pustki emocjonalnej po śmierci rodziców. I ta niesamowicie emocjonalna gra gitarzysty… Cudeńko! Długo wydawało mi się, że te wybrzmiewające w końcówce kompozycji krzyki mew na tle szumu morza to rzeczywiście naturalne odgłosy wydawane przez te ptaki ale to – co ze zdumieniem odkryłem znacznie później – efekt utworzony z zagrywek gitarowych Tony’ego Bourge’a! Rewelacja! Na tym albumie BUDGIE osiągnęło szczyt swoich twórczych i artystycznych możliwości. Wraz z nim zdobyło co prawda większą popularność, ale zdecydowanie niewspółmierną do tej, na jaką zasługiwało!

Być może twórczość tej grupy odbierana dzisiaj przez młode pokolenie miłośników  cięższych brzmień nie wywołuje już takich emocji, jak to bywało w przeszłości i być może w ich mniemaniu ta muzyka już się zestarzała, bo przecież prawdą jest że w zetknięciu z obecnie grającymi, perfekcyjnymi technicznie kapelami, te stare dzieła grupy brzmią zbyt łagodnie i prosto… Niemniej jednak te stare, zakurzone albumy mają coś, czego  niestety nie posiadają młodzi adepci heavy metalu. To coś miały wszystkie wielkie zespoły pokroju BUDGIE. A o co tak naprawdę chodzi najlepiej wyjaśnił niegdyś w jednym z wywiadów prasowych sam wokalista i basista  grupy, Burke Shelley: „Dla nas muzyka to uczucia. Umiejętności techniczne nie mają tu nic do rzeczy! Chodzi wyłącznie o uczucia, umiejętności techniczne są dla mnie sprawą drugorzędna!” No i wszystko jasne!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *