Recenzja #2
CAMEL “RAJAZ”” 1999, Camel productions
Camel, Camel,…Ileż cudownych dźwięków i niezliczonej ilości wzruszeń dostarczył nam i starszemu pokoleniu słuchaczy muzyki przez duże M, ten nietuzinkowy zespół na przestrzeni kilkudziesięciu lat swej działalności? Camel, dowodzony od samego początku swego istnienia przez niesamowitego i niestrudzonego Andy Latimera nigdy nie był i zapewne już nie będzie zespołem z pierwszych stron gazet, dorobił się natomiast- dołączając tym samym do wąskiego grona wykonawców- statusu zespołu kultowego, a to wśród miłośników gatunku określanego mianem prog-rocka wartość cenniejsza aniżeli laury i zaszczyty rozdawane na lewo i prawo przez branżę muzyczną tzw. “swoim”!
W latach 90-tych ub. stulecia grupa zarejestrowała jedynie trzy płyty długogrające(“Dust and dreams”;”Harbour of tears”;”Rajaz”)-tylko trzy, za to jakie! Każda z nich zasługuje na osobne omówienie w tej rubryce ale mój wybór padł w pierwszej kolejności na ostatnią z nich, a mianowicie wydaną w 1999 roku przecudnej urody “Rajaz”! Co zadecydowało o takim, a nie innym wyborze? Płyta trafiła w moje ręce w dosyć szczególnym okresie mojego życia, stąd mam ogromny-poza niezaprzeczalną jego wartością artystyczną- sentyment dla Tego Dzieła! Znaczenia tego tytułu próżno szukać we wszelkiej maści słownikach. Pewną wskazówką do próby rozszyfrowania tego terminu jest już sama zdobiąca ten album okładka. Obrazek bardzo prosty i skromny (jak sama muzyka grupy),ale jakże sugestywna, kryjąca w sobie kilka ważnych dla tytułu treści! Najważniejsze nie są przedstawione na pierwszym planie-będące zapewne częścią większej karawany- wielbłądy lecz….no właśnie, co? Otóż cienie wielbłądzich nóg w połączeniu z cieniami rzucanymi przez piaszczyste wydmy tworzą…specyficzny i jedyny w swoim rodzaju zapis nutowy! To trzeba zobaczyć, no i rzecz jasna posłuchać! Rozwinięciem tego tematu stanowi zawarta w książeczce wydawnictwa notka, z której dowiemy się iż”rajaz”:”To muzyka poetów wędrujących niegdyś karawanami przez wielkie pustynie. Wykonywana według prostej miary taktu będącej odzwierciedleniem zwierzęcych śladów odciśniętych w piasku. To koncentrowało wyczerpanych podróżników na ich jedynym celu-końcu podróży. Ta poezja jest określana terminem”rajaz”,to inaczej pieśń w rytmie wielbłąda”(tłum. własne). Zatem na ogromnych piaszczystych połaciach śpiewa nie tylko piasek. Przez całe wieki śpiewali tu także ludzie pustyni! Tradycję tę stworzyli Beduini, którzy przemierzali pustynię na wielbłądach. Śpiew był ważny zarówno dla jeźdźców, jak i dla zwierząt ,które mogły dzięki nim poruszać się w jednakowym rytmie. Te pieśni prostych przecież ludzi opowiadały o zwyczajnych, przyziemnych, dotykających ich samych tematach, jak miłość, przyjaźń, marzenia, życie plemienne… .Tworzenie zaś tekstów było okazją dla jej autorów do komentowania bieżących wydarzeń. Dlatego te pieśni są pełnymi detali kronikami beduińskiego życia. Nadmienię, iż tę zachwycającą tradycję beduińskiej poezji śpiewanej, którą miejscowi zwą Al-Taghrooda wpisano całkiem niedawno, bo dopiero w 2012 roku na Listę Niematerialnego Dziedzictwa Ludzkości.
Tak piękna historia wymaga równie pięknej oprawy muzycznej. I taką też dostajemy na wzmiankowanym wydawnictwie! To niespełna godzina niesłychanych doznań! Bez zbędnego patosu i niczym nieuzasadnionego nadęcia! Po swojemu, z ogromnym wyczuciem, swoboda przy jednoczesnym zachowaniu wyznaczników swojego dotychczasowego stylu-po prostu po mistrzowsku! Nie sposób zamknąć w ramy słowne doznań, jakich słuchaczowi dostarczają kolejne sączące się z tej płyty dźwięki! To w jaki sposób i z jaką niesamowitą swobodą Mistrz Latimer hipnotyzuje słuchacza wydobywanymi ze swojej gitary dźwiękowymi pejzażami, pozostanie jego słodką tajemnicą. Właściwie nie zaskakuje nas niczym nowym w swojej grze na instrumencie, nie zaskakuje jakimś nowatorskim do niej podejściem, a mimo to, wie jak sprawić, by pozostawić słuchacza w ciągłym napięciu. On najzwyczajniej w świecie gra muzykę wypływająca prosto z serca! W dzisiejszych czasach, tak jak Camel nie gra nikt!
Cóż, na koniec pozwolę sobie na maleńka osobista konstatację… Jak to możliwe, że zespół który jeszcze w poł. lat 90-tych XX wieku zapełniał bez problemu prestiżową Salę Kongresową promując tenże album kilka lat później, nie był w stanie wypełnić choćby w 20% nie należącej przecież do największych tego typu obiektów-krakowskiej Hali Wisły? Przykro było nam zebranym na tym wspaniałym koncercie e patrzeć na ten widok, a jak musieli się czuć sami muzycy Wielbłąda? Takie obrazki nie powinny mieć więcej miejsca!
Poniżej znajduje się jeden z utworów pochodzący z tejże płyty!