Recenzja #23 Zakk Wylde “Book of shadows”

Zakk Wylde „Book of shadows” 1996 Geffen Records

Ten artysta powinien być znany dosyć szerokiemu gronu odbiorców muzyki rockowej zorientowanej na tę jego ostrzejszą i cięższą odmianę; wszak w latach 1988 – 2009 (ze sporymi wszakże przerwami) stanowił trzon grupy samego Ozzy Osbourne’a, od którego kartę powołaniową otrzymał w wieku 21 lat! Takich ofert nie otrzymuje się w życiu często – takich ofert się nie odrzuca!  Zakk skwapliwie z oferty tej skorzystał i wraz z podjęciem tej decyzji jego życie i kariera muzyka nabrały niespotykanego tempa. Już samo dołączenie bohatera naszej opowieści do grupy Ozzy’ego świadczyło, iż mamy do czynienia z nietuzinkowym muzykiem i – jak się miało wkrótce okazać – także niezwykle barwną osobowością sceniczną. Osbourne miał nosa do wyławiania młodych muzycznych geniuszy, zatem spokojnie można było zakładać iż ściągając tego młodziaka do swojego bandu, doskonale zdawał sobie sprawę z tego co robi i już wówczas tenże młodziak musiał dysponować nie lada arsenałem muzycznych umiejętności, wszak zastąpienie Randy Rhodesa jakimś tylko poprawnie technicznie grającym gitarzystą nie wchodziło w grę, to musiał być ktoś obdarzony nieprzeciętnymi umiejętnościami ale i nadążającą za nimi osobowością. Gatunek ten rzadko występujący w przyrodzie ma jednak swoich wybitnych reprezentantów i niewątpliwie należy do nich Zakk Wylde!  Młody muzyk nie tylko doskonale odnalazł się w grupie tego showmana ale i odcisnął silne piętno na dokonaniach sygnowanych jego logiem, będąc współkompozytorem wielu już klasycznych jego utworów. W stosunkowo krótkim czasie, sam będąc jeszcze młodziutkim gitarzystą Zakk zyskał status guru dla całych zastępów adeptów gitarowej sztuki, a to zdecydowanie umiejętność dana tylko wybranym jednostkom; naszego bohatera spokojnie do tej grupy można zaliczyć!

W roku 1996 Wylde formalnie wciąż był gitarzystą Ozzy’ego, ale jako że w jego obozie niewiele się działo, a Zakk z głową pełną muzycznych pomysłów próżnować nie zamierzał… podarował wielbicielom swojego talentu znakomitą mieszankę wybuchową pod tytułem „Book of shadows”. O ogromnym potencjale i możliwościach kompozytorskich tego muzyka mogliśmy się  przekonać  zgłębiając zawartość pierwszej, i jak się miało później okazać jedynej płyty założonego przez niego projektu PRIDE & GLORY wydanej  w roku 1994 pod takim samym tytułem. Pod szyldem PRIDE &GLORY zamanifestował swoje przywiązanie do muzyki korzennej, bliskiej źródeł rocka, to zdecydowanie mocny rock z metalizującymi naleciałościami o kowbojskim, southernowym zabarwieniu (kłania się klasyka w postaci Lynyrd Skynyrd, The Allman Brothers Band). To wydawnictwo miało jednak swoją oryginalną formę dzięki czemu nie można mu było zarzucić powielania ani metalowych, ani tym bardziej  grunge’owych schematów. Śledząc uważnie kolejne jego muzyczne kroki, można dojść do słusznego skądinąd przekonania, iż są doskonałym przykładem prawidłowo przebiegającej ewolucji muzycznej – zupełnie naturalnej i niewymuszonej. Doskonałym tego świadectwem jest omawiana właśnie płyta „Book of shadows”, sygnowana jego nazwiskiem. Poniekąd eksploruje podobne rejony muzyczne, co wspomniane PRIDE & GLORY, jednak o zdecydowanie bardziej stonowanym zabarwieniu; ten materiał zdominowały łagodniejsze, akustyczne brzmienia. Po raz kolejny Zakk udowodnił, jak wyśmienitym i wszechstronnym jest muzykiem, zaś sam materiał zawarty na tym krążku daje dobre pojęcie o niebywale szerokich ramach muzycznych inspiracji jego twórcy. Tak, Drodzy Państwo: za każdy dźwięk na tym wyjątkowym albumie  odpowiedzialna jest tylko jedna osoba – Zakk Wylde! Oprócz wybornych partii instrumentu z którym był  i jest wciąż najbardziej identyfikowany, czyli gitary, zarówno w jej wersji akustycznej, jak i elektrycznej, zarejestrował także ścieżki fortepianu, klawiszy, harmonijki ustnej i naturalnie już okrasił całość swoim niezwykłym wokalnym talentem! Na albumie pojawiają się także w śladowych co prawda ilościach, ale każdorazowo wybornie zaaranżowane i rewelacyjnie wykonane partie instrumentów smyczkowych. Choć nie są wysunięte na pierwszy plan, budują niesłychanie piękny, melancholijny i podniosły klimat każdego bez wyjątku utworu w którym zostały wykorzystane („Sold My Soul”, „Too Numb To Cry”, „I Think You Child”). Sporo, naprawdę sporo na tym krążku… przestrzeni! W pracy nad albumem swoim talentem i umiejętnościami wsparło Zakka jeszcze dwóch muzyków: znany ze wspomnianego już P&G basista James LoMenzo oraz perkusista Joe Vitale. Mimo zaprezentowanego tutaj zupełnie nowego oblicza Wylde nie zapomina jak gra się  przepełnione emocjami solówki gitarowe. Każdą bez wyjątku kompozycję opatrzył znakomitą partią solową zagraną na gitarze elektrycznej – i to właściwie tylko dla nich (z niewielkimi wyjątkami) twórca materiału zarezerwował brzmienie gitary elektrycznej. Bowiem w przeważającej części materiału gitara elektryczna jest już tylko tłem dla pozostałych, akustycznie brzmiących instrumentów. Co się zaś tyczy partii wokalnych, to – nie mam co do tego wątpliwości – Zakk jeszcze bardziej uwierzył w swoje niemałe przecież umiejętności głosowe, a barwa jego głosu – chyba najbardziej dla niego naturalna – doskonale pasuje do tej stylistycznej formy mającej w sobie elementy rocka, bluesa, country i wszystkich innych naleciałości ze wskazaniem na amerykańskie południe zwłaszcza. Sporo tutaj melodii, sporo uczucia, emocji, wyciszonego nastroju. To takie „piosenki”, które dzięki swojej specyfice, swojemu specyficznemu klimatowi nie narzucają się słuchaczowi nazbyt nachalnie, jak to ma miejsce w przypadku komercyjnych przebojów radiowych, ale i tak znajdą drogę, by na długo (stałe?) zagościć w jego głowie. I nieważne czy będzie to bluesowo – rockowy, czyli najbliższy temu, co zaprezentował wraz kolegami z grupy PRIDE & GLORY –  „Road Back Home”, balladowy „Way Beyond Empty”, tajemniczy „Sold My Soul”. hiciarski „Between Heaven And Hell” czy, być może najważniejszy w całym zestawie dla samego twórcy utwór „Throwin’ It All Away” powstały po śmierci jego przyjaciela, wokalisty coraz popularniejszej wówczas formacji Blind Melon – Shannona Hoona (kto wie czy nie życiowe solo Zakka zagrane z wykorzystaniem delaya), wszystkie one bez wyjątku stanowią monolit!

Czy po przeszło 20 latach od swojej premiery ten materiał cokolwiek się zestarzał i utracił na wartości? O tym, iż w wybornej formie i znakomicie zakonserwowany przetrwał próbę czasu świadczy już sam fakt umieszczenia go w naszym cyklu. Ten materiał wciąż miażdży niemiłosiernie! I pomyśleć, że Wylde zdecydował się w owym czasie wydać ten album w głównej mierze po to, by wypełnić swoje zobowiązania kontraktowe względem wytwórni Geffen, dla której to był zmuszony (poprzez zapisy kontraktowe) wydać jeszcze jeden album! Niesamowita rzecz, która – bez dwu zdań – stanowić będzie ozdobę kolekcji każdego szanującego się miłośnika muzyki współczesnej! Nie posiadacie – nabywajcie czym prędzej!

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *