Recenzja #41 BIRDY “Birdy”

BIRDY „Birdy”;2011 Jasmine Van Den Bogaerde

Raz na jakiś czas pojawia się na muzycznym rynku album, który jest w stanie wstrząsnąć  moim  muzycznym jestestwem. I właśnie takie tąpnięcie podwalin (mojego) muzycznego panteonu zgotowała mi znienacka ta właśnie muzyczna perełka! Nie wiem jak to się stało, że album z którym szczerze mówiąc nie wiązałem jakichś nadzwyczajnych oczekiwań urósł/dojrzał w moich oczach – i to w tak ekspresowym tempie – do miana dzieła pomnikowego? Co ciekawe w momencie jej nabywania żadne znaki na niebie ani na ziemi tego nie zapowiadały, zwłaszcza iż głównym (i na dobrą sprawę wówczas jedynym) czynnikiem zachęcającym do wejścia w jej posiadanie – do czego dzisiaj w kontekście wyjątkowości tego materiału wstyd mi się przyznać – była… cena! Szczerze powiedziawszy naklejka wydawcy umieszczona na opakowaniu płyty (cytuję jej treść: „Includes The Singles: „Skinny Love”, „Shelter” & „People Help The People”), która miała na celu przykuć wzrok potencjalnych jej nabywców, nic mi nie mówiło. Kompletnie nic!  Dopiero z chwilą wybrzmienia pierwszych piosenek po włożeniu krążka do odtwarzacza zrozumiałem z czym albo raczej z kim mam do czynienia! Docierało bowiem do mojej świadomości, że tak naprawdę nie jest to rzecz zupełnie mi obca. Co i rusz łapałem się na tym, że przecież te dźwięki (niektóre nawet niejednokrotnie) gdzieś już wcześniej przemknęły przez zakamarki mojej pamięci zasłyszane gdzieś mimochodem w stacjach radiowych. Więc to jest to?(!) Co było potem? Potem, to już było prawdziwe zniewolenie! Tak, przyznaję, pozwoliłem się zniewolić… nastolatce! To wyznanie mogło zabrzmieć cokolwiek dwuznacznie, zatem koniecznie muszę je doprecyzować. Nie chodzi o zniewolenie seksualne rzecz jasna, pozwoliłem się zniewolić temu, czym uraczyła mnie ta nastolatka na swoim debiucie, bo prawda jest taka, że innej opcji w konfrontacji z nim po prostu nie było!

Oczywistym jest, iż znajdzie się (mniejsza bądź większa) grupa oponentów, którzy zanegują tę kandydaturę na muzyczny pomnik. Bo niby na jakiej podstawie i czy aby nie za wcześnie na przyznawanie takich laurów i zaszczytów tak młodemu wykonawcy? Przecież to „świeżutki” materiał, przecież są inni wykonawcy, swoją twórczością bardziej na takie wyróżnienie zasługujący,…, a poza tym Birdy nie zaprezentowała na swoim debiutanckim krążku materiału autorskiego, a „jedynie” wsparła się kompozycjami funkcjonującymi już w eterze, autorstwa innych, alternatywnych wykonawców. Tak, to prawda ale nikt – na czele z naszą bohaterką – tego nie ukrywał, zaś wykaz autorów poszczególnych kompozycji zajmuje sporo miejsca w dołączonej do płyty książeczki i z nim każdy słuchacz może się zapoznać. Nikt tutaj niczego przed nikim nie ukrywa – sprawa jest prosta i czytelna! Na 11 zamieszczonych na tym krążku kompozycji tylko jedna „Without A Word”, jest autorstwa BIRDY. Ale odpowiedzmy sobie szczerze na pytanie: Ilu słuchaczy, którzy – podobnie jak ja – zostało oczarowanych pięknem tego materiału, znało już wcześniej te kompozycje w pierwotnym (oryginalnym) wykonaniu? No właśnie! Czy takie, dajmy na to „Skinny Love” z repertuaru Bon Iver czy „Shelter” autorstwa The XX, mają w sobie taką siłę rażenia, jak te, które zaserwowała nam PTASZYNA? Przy całym szacunku dla tych i innych, nie wymienionych tu z imienia i nazwiska wykonawców, którzy „użyczyli” swojej własności intelektualnej młodej brytyjskiej artystce na jej wyjątkowy debiut,… (jakby to delikatnie ująć, by żadnego z nich nie urazić)… dla mnie osobiście nie potrafią poruszyć mojej czułej struny w takim stopniu i natężeniu z jakim udaje się ta czynność (i z jaką łatwością!) tej niesamowitej dziewczynie! Czyż nie są to te wyjątkowe, choć przecież nienamacalne momenty, w odniesieniu do których zwykło się przywoływać bardzo górnolotnie brzmiące stwierdzenie: materiał tchnięty iskrą bożą? Co jest nadzwyczajnego i czym mami słuchacza ta nietuzinkowa artystyczna wypowiedź? Można by powtórzyć za klasykiem, że właśnie w prostocie tkwi jej siła! Ten muzyczny minimalizm (większość utworów rozpisano jedynie na głos i fortepian), by nie rzec muzyczny ascetyzm, to paradoksalnie jeden z głównych jego atutów. Kolejnym jest głos – ten głos! Zniewalający, choć przecież nie anielski, już nie dziewczęcy, a jeszcze nie kobiecy,… Po prostu jedyny w swoim rodzaju! Magiczny, hipnotyzujący,… Oplatający swoimi mackami z taką łatwością z jaką obrabiana przez artystę materia przybiera wyobrażoną i wcześniej zaplanowana przez niego artystyczna formę. Jest w nim jakiś niespotykany magnetyzm, jakaś (jeszcze dziewczęca) niewinność ale i zarazem melancholijna głębia. Ma niesamowitą siłę, niesłychany czar! Nie sposób mu nie ulec, nie sposób przed nim uciec!

Prezentowana w tym miejscu muzyczna ścieżka dźwiękowa jest nie tylko najmłodszą z wszystkich dotychczas na tych łamach prezentowanych, ale i wykonawczyni firmująca go swoim pseudonimem artystycznym jest najmłodszym dostępującym tego zaszczytu wykonawcą. Birdy (Jasmine Van den  Bogaerde), Brytyjka o niderlandzkich korzeniach, przyszła na świat 15 maja 1996 roku, zaś omawiany materiał miał swoja premierę w listopadzie 2011 roku. Z prostego rachunku wynika, że miała wówczas 15 lat! Niesamowity talent! Powody dla których zdecydowałem się umieścić tę pozycję w tak zacnym towarzystwie są nader uzasadnione i najlepiej  potwierdza je merytoryczna jej zawartość, a jako że  minęło już przepisowe (tak stanowi nasz regulamin wewnętrzny!) 5 lat od daty jej wydania, a tym samym w powszechnej świadomości odbiorców funkcjonowania,…. Te 5 lat, to takie nieformalne i jedyne kryterium, poza oczywiście kryterium głównym stanowiącym, że: Materiał muzyczny zamieszczony na albumach dostępujących tego zaszczytu musi być wybitny, frapujący, niepospolity, nietuzinkowy,… ), więc nie ma na co czekać, tym bardziej, że powyższe wskazania omawiana płyta spełnia z nawiązką!

Zostałem kupiony już pierwszym utworem „1901”, mimo iż nie był on wśród wymienionych na wspomnianej nalepce wydawcy wśród tych – zdaniem wytwórni – najlepszych, najbardziej reprezentatywnych na krążku i wytypowanych do jego promocji. Wymowa okładki była dla mnie jednoznaczna i bardzo sugestywna. Ona wręcz krzyczała i ostrzegała: „Trzymaj się ode mnie z daleka! Tutaj znajdziesz same smęty, a przecież tego w muzyce nie znosisz!”. Co prawda, to prawda „trawienie” smętów przychodzi mi opornie! Tak samo jak prawdą jest, że na tym krążku rzeczywiście nie znajdziemy żadnych, choćby śladowych ilości drapieżniejszych brzmień mogących owocować nieznacznym wzrostem drgań dynamiki – nic z tych rzeczy Mili Państwo! A mimo to cały album chłonie się jednym tchem; w moim przypadku, przy pierwszym zetknięciu się z tym materiałem, doszło jeszcze szerokie rozdziabienie otworu gębowego – zostałem porażony tym bezbrzeżnym pięknem!  Dziś cieszę się ogromnie, że nie dałem się zwieść pozorom i pozwoliłem się złapać na tę dziewczyńską (pewnie jako przedstawicielowi męskiej części populacji przyszło mi to łatwiej) propagandę. Było warto, oj było! Bo wzmiankowane smęty są tak urzekające, podane w tak pięknych muzycznych formach, ubrane w tak fantastyczne melodie,… Bajka!

No właśnie, nie wiedzieć czemu okładkowa Birdy kojarzy mi się z postacią jednej z moich ulubionych,  najpiękniejszych i najlepiej zapamiętanych bajek z dzieciństwa, a mianowicie z andersonowską „Dziewczynką z zapałkami”. Po prostu tak wyobrażam sobie współczesne wcielenie bohaterki tamtej pięknej bajki. Przepraszam młodą artystkę za to skojarzenie, ale tak jest i nic na to nie poradzę, a kryć się ze swoimi spostrzeżeniami i poglądami nie zamierzam! Tym bardziej, że nie zmienia ono (owo skojarzenie) w żadnym stopniu mojego do osoby Jasmine Van den Bogaerde (Birdy) stosunku, a ten jest niemal… nabożny! Bo ta dziewczyna oprócz niepodważalnego talentu muzycznego, posiada także niemniej ważną w dzisiejszym,  brutalnym – nie ukrywajmy tego – i jak każdy inny podlegający prawidłom wolnego rynku, przemyśle  muzycznym, umiejętność sprzedania swojej twórczości. To także niebagatelna umiejętność, a już biorąc pod uwagę wiek artystki – umiejętność zdumiewająca! Sprzedać w formie rynkowego produktu efekt swojej artystycznej pracy i jednocześnie zachować swoją autentyczność i nie pozwolić na ingerencję w swoją twórczość ludziom z muzycznej branży, to w tak młodym, podatnym na sugestie wieku,rzecz bez precedensu! Ta prosta, wywiedziona przeze mnie skojarzeniowa paralela (Birdy = Dziewczynka z zapałkami = Bajka!!!), jakkolwiek dla niektórych przerysowana, dla mnie stanowi rodzaj bardzo miłej i przyjemnie kojarzącej się retrospekcji!

Aura jaką roztacza wokół siebie i jaka promieniuje na słuchacza ten album, przywodzi mi nieco na myśl dokonania kultowych już dzisiaj wykonawców, skupionych w latach 80 – tych XX w. wokół równie kultowej i bardzo prężnie działającej na niezależnym rynku muzycznym, założonej przez Ivo Watts – Russela, wytwórni 4AD. I mam tu na myśli nazwy takie, jak: COCTEAU TWINS, DEAD CAN DANCE czy, albo zwłaszcza THIS MORTAL COIL. Jednak opisywany materiał  ma jedną, zasadniczą przewagę nad tą „historyczną już konkurencją”…, zawiera w sobie nieprzebrane pokłady pięknej i wyrazistej, acz (paradoks?) w stonowany sposób wyeksponowanej/wyartykułowanej melodyki. Krótko mówiąc, posiada coś, czego w tak wyrazistej formie próżno było szukać na tamtych, owianych legendą albumach! I owa melodyczna wyrazistość stanowi w prostej linii o komercyjnym charakterze i potencjale tego nietuzinkowego wydawnictwa. Birdy udowadnia, że nawet tak zwiewna, eteryczna i minimalistyczna forma utrzymania kompozycji, niekoniecznie musi pozbawiać ich popowego szlifu i komercyjnej przystępności dla szerokiego spektrum odbiorców. Tak, tak właśnie, gdyż ta pełna nostalgii muzyczna poezja przy odrobinie wyobraźni gwarantuje każdemu słuchaczowi olbrzymią radość i niezwykłą głębię przeżyć. I jeśli w przypadku BIRDY miałaby sprawdzić się dewiza niegdysiejszej ikony pop kultury, której personaliów nie warto w tym miejscu przywoływać, a której urodzie zdecydowanie nie po drodze było z intelektem, mówiący: „Dajcie dziewczynie odpowiednie buty, a zawojuje świat!”; w znaczeniu: dajcie dziewczynie szpilki, a zawojuje świat, to boję się pomyśleć, czym to dziewczę, już jako dojrzała kobieta uraczy nas w przyszłości! Jakoś nie mam obaw związanych z jej artystyczna przyszłością. Dałem się uwieść Birdy – dziewczynie więc tym bardziej i Birdy, jako już dojrzała kobieta nie będzie miała z tym najmniejszych problemów! Czego sobie, jak i wszystkim zachłyśniętym (nie tylko rodzaju męskiego) jej młodzieńczą twórczością szczerze życzę!

K.F.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *