DEAD CAN DANCE – “A passage in time”(1992 4AD)
Dziennikarze muzyczni i recenzenci lubią mieć jasne i klarowne sytuacje, kiedy prace/dzieła przeznaczone do omówienia czy też zrecenzowania można łatwo i precyzyjnie zaszufladkować, jednoznacznie przypisać do określonego nurtu czy też stylu w muzyce… Niestety grupa DEAD CAN DANCE nie pomaga im w tym zadaniu ,co i rusz wprawiając ich w zakłopotanie, ale przy okazji przesuwając granice percepcji zarówno ich, jak i odbiorców tworzonych przez siebie dźwiękowych pejzaży. Wielu próbowało zdefiniować muzykę DEAD CAN DANCE-z marnym skutkiem; wymyka się ona wszelkim próbom sklasyfikowania! Ta niemoc w uchwyceniu istoty jej fenomenu powodowała, iż najczęściej twórczość tego niezwykłego duetu określano mianem world music. Czy słusznie? W próbie zdefiniowania tego zjawiska nie pomagał także fakt, iż zespół nagrywał dla małej, niezależnej wytwórni płytowej-4AD w której katalogu trudno szukać tzw. typowego przedstawiciela jakiegoś cieszącego się dużą popularnością nurtu muzycznego. 4AD,to raczej przystań dla-przepraszam za sformułowanie-totalnych muzycznych odszczepieńców-w najlepszym tego sformułowania znaczeniu! Muzykę zespołu, zawsze cechowała oryginalność oraz uczciwość, tak względem siebie, jak i względem słuchacza. Przechodząc jednak do omówienia interesującego nas wydawnictwa, słów kilka w temacie kontekstu jej powstania…
Na początku lat 90-tych ub. stulecia mała niezależna wytwórnia płytowa,4AD (w której to stajni “koniem nr.1,był właśnie zespół DEAD CAN DANCE) zaczynała coraz śmielej myśleć o większej ekspansji na-co tu ukrywać bardzo trudny i niezbadany dla tak nieoczywistych dźwięków-rynek amerykański. Szły za tym konkretne, wymierne w skutkach działania, których efektem było otwarcie pierwszego zamiejscowego biura-oddziału wytwórni 4AD, którego prowadzenie powierzono początkowo dwóm osobom. Kolejnym krokiem było umożliwienie swojemu podopiecznemu nr.1, jak najlepszego startu za Wielką Wodą. Ustalono, iż za tym swoistym otwarciem nowego rozdziału w historii wytwórni i zespołu będzie wydanie tam płyty na swój sposób niezwykłej, innej, będącej dobrą prezentacją dotychczasowych osiągnięć zespołu, ale również interesująca dla tych, dla których nazwa zespołu nie była już wówczas egzotycznym ansamblem. W taki to właśnie sposób narodził się pomysł wydania specjalnej, retrospektywnej kompilacji podsumowującej 7 lat działalności nagraniowej DEAD CAN DANCE, obejmującej wówczas 5 albumów studyjnych, z których jedynie 4 mają tutaj swoich reprezentantów. Jakim kluczem kierowała się dwójka artystów przy wyborze tych właśnie, a nie innych utworów na ten album, niech pozostanie ich tajemnicą. My zaś możemy cieszyć się z efektów tego twórczego kompromisu ,bo przecież nie doszło do niego bez wewnętrznych przepychanek. Dlaczego zabrakło na tej płycie choćby jednego utworu z debiutanckiej płyty “DEAD CAN DANCE”? Czyżby zespół wstydził się i w ten sposób odcinał od swoich pierwszych muzycznych rejestracji? Nic bardziej mylnego! Każdy, kto śledził drogę zespołu, doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Otóż pierwszy krążek zespołu utrzymany był w klimatach postpunkowo-zimnofalowo-gotyckich brzmień i nijak się ma do tego, co już wraz z wydaniem drugiej płyty “Spleen and ideal” świadczyć miało o wyjątkowości i unikalności tej grupy. Nie odżegnano się jednak zupełnie od płytowego debiutu grupy, gdyż omawiana kompilacja swój tytuł zaczerpnęła od nazwy jednego z utworów pochodzących z pierwszej płyty ,a noszącego właśnie tytuł… “A passage in time”, Pięknie się to wszystko zazębia, prawda?
Całość rozpoczyna chyba po dziś dzień najbardziej rozpoznawalny i najczęściej odtwarzany w eterze utwór “Saltarello” (neapolitański taniec z XIV w.) w genialnej interpretacji zespołu! W dalszej części płyty dostajemy bardzo pokaźną (6 utworów) reprezentację utworów pochodzących z krążka “The serpent’s egg”-utworów zdecydowanie bardziej kameralnych i osnutych wokół bardzo ascetycznych, wręcz minimalistycznych form muzycznych Nie zabrakło w tej reprezentacji utworu “The Host of Seraphim” -imponująco budowany klimat z przy pomocy organów, pasaży smyczkowych i wschodnich zaśpiewów…,Jest zaśpiewany a capella i przesiąknięty wpływami bałkańsko-bliskowschodnimi “Song of Sophia”,…jest “Song of the Sybil” piękna, nastrojowa XVI-wieczna katalońska pieśń religijna, zaśpiewana w oryginalnym języku,…uroczy “Ullyses”,…no, i nie mogło rzecz jasna zabraknąć w tym towarzystwie jednego z najbardziej niezwykłych utworów w całej dyskografii grupy, a mianowicie “Cantary”! Ta kompilacja udowodniła raz jeszcze, iż dla DEAD CAN DANCE nie istnieją żadne granice kulturowe, ani technologiczne!
Co ciekawe, mimo ogromnego postępu techniki ta grupa, niejako na przekór temu podąża w kierunku zgoła przeciwnym, odwołując się do czasów dawno minionych i czerpiąc inspiracje z tego, co naturalne, najprostsze, funkcjonujące z dala od naszej cywilizacji. Być może w tym tkwi siła i popularność ich dokonań? Potrafią w niezwykły sposób łączyć tradycję i nowoczesność, albumy z ich muzyką charakteryzują się niezwykłą wręcz drobiazgowością z zachowaniem dbałości o najmniejsze nawet detale. Sięgają do Średniowiecza, jak i do muzyki afrykańskiej. Wykorzystują pieśni ze Środkowego Wschodu oraz brzmienia azjatyckie. Łączą tradycje Morza Śródziemnego z rytmami południowoamerykańskimi…Ich twórczość wznosi się ponad wszelkie konwencje-rockową, jazzową, popową czy jakąkolwiek inną. Tak gra tylko DEAD CAN DANCE! Bez wątpienia są to twórcy o wyjątkowej muzycznej wrażliwości i erudycji! Czy w omawianą pozycję powinni zaopatrzyć się miłośnicy grupy, którzy posiadają wszystkie wcześniejsze studyjne dokonania tej grupy? Zachętą do jej nabycia będą dla nich z pewnością zamieszczone na tym wydawnictwie dwie premierowe, nigdzie wcześniej nie publikowane nagrania: “Bird” i “Spirit”. Sam longplay “A passage in time” odniósł niebywały sukces znajdując na całym świecie ponad 500 tys. nabywców! Był pierwszym w historii zespołu albumem, który zadebiutował w zestawieniu najchętniej kupowanych płyt branżowego tygodnika “Billboard”! Czy takie czasy jeszcze wrócą? Czy będzie nam dane być świadkami takiego ewenementu? Obserwując to, co dzieje się obecnie w światowych trendach muzycznych- śmiem wątpić!