Recenzja #60 Loreena McKennitt – ” A Midwinter Night’s Dream”

Loreena McKennitt – ” A Midwinter Night’s Dream” ; 2008 Quinlan Road

Wraz z kolegą współtworzącym tę rubrykę, a skrywającym swoje personalia za tajemniczymi symbolami A.M., mamy ogromną słabość do tej Kanadyjki, choć, by nie wywoływać niestosownych podejrzeń i uniknąć jakichkolwiek dwuznaczności, właściwym byłoby stwierdzenie – sprostowanie, iż mamy słabość do jej twórczości. Takich pomnikowych laurek moglibyśmy tej artystce stworzyć więcej, gdyż jej twórczość stanowi ku temu doskonały asumpt ale w tym przypadku zaważyły konkretne argumenty. To, że ta wspaniała pieśniarka (to chyba odpowiednie słowo, adekwatne do jej twórczych poczynań?) gości w naszym cyklu po raz drugi, nie jest bynajmniej efektem naszego uwielbienia dla jej artystycznych dokonań (choć takowe jak najbardziej przejawiamy – a przynajmniej niżej podpisany oraz współprowadzący ten „wycinek” Boxu kultury” kolega A.M.), ani tym bardziej sygnałem świadczącym, jakoby kończyły się nam pomysły na przedstawianie kolejnych wspaniałych dokonań. muzycznego autoramentu – co to, to nie! Pretendentów do miana tego zaszczytnego tytułu nie zabraknie nam jeszcze przynajmniej do końca… albo i dłużej! Będziemy się starali dowieść tego wraz z ukazywaniem się każdego kolejnego wpisu w tej zakładce, więc miejcie się na baczności, albo raczej: bądźcie w gotowości, by nie przegapić tych pyszności, przygotowywanych z myślą o obdarzonych wyjątkowym zmysłem muzycznej wrażliwości! Teraz zaś podejmę się próby uzasadnienia wyboru tego wydawnictwa i to w tym właśnie, a nie innym czasie, bo dodam, iż ukazuje się ono tutaj nieprzypadkowo! To właśnie ten czas, okres świąteczno – bożonarodzeniowy i jego, mam nadzieję, wyczuwalny dla każdego nastrój, miał swoje przełożenie na ten wybór. Po pierwsze: To, co Loreena McKennitt zaproponowała na albumie „A Midwinter Night’s Dream” (co prawda nie w całości ale w znacznym stopniu), odnosi się właśnie do naszej chrześcijańskiej tradycji bożonarodzeniowej i z tej nieprzebranej skarbnicy sama czerpie inspiracje. Po drugie: … ale o tym wspomnę może na końcu. Co prawda ani tytuł tego wydawnictwa, ani tym bardziej szybka lustracja zdobiącej go ilustracji (na której nie znajdziemy „typowo świątecznego” obrazka) może nie do końca przemawiają za moimi usilnymi zabiegami wpasowania tej pozycji w sztywne bożonarodzeniowe ramy, ale zaręczam, że to tylko pozory! Bo jakże to tak, żeby świąteczny obrazek pozbawiony był choćby szczątkowej ilości śniegu, zaś przedstawione na nim zwierzątka także jakieś odległe od medialnie rozpowszechnionego wizerunku tych towarzyszących rodzącemu się Zbawcy ludzkości w betlejemskiej stajence? Ale bez obaw! Odnajdziemy tutaj zarówno śnieg, choć ukryty w spisie zamieszczonych tutaj utworów pod nr.8, jak i odpowiedź na obecność tych (bardziej utożsamianych z obecnością w Arce Noego niż przy betlejemskim żłobie) „niepoprawnych wizerunkowo” zwierzątek, a wyjaśnia to sama artystka w krótkim wprowadzeniu do muzycznej zawartości albumu: „Zmiana pór roku zawsze niosła z sobą jakąś tajemniczość i zadziwiającą ciekawość, a my zwykli śmiertelnicy, byliśmy od wieków zafascynowani tymi zjawiskami, nie ustając w próbie zrozumienia naszego wpływu i znaczenia na wzajemne oddziaływanie z naturalnym światem, podobnie jak próbujemy odkrywać duchowe i religijne znaczenie tego wszystkiego co nas otacza. Przez wieki muzyka stanowiła niezwykle udany podkład dla tych refleksyjnych działań, podobnie jak usiłowano pojąć wzajemne splatanie się naszego ludzkiego oraz zwierzęcego i roślinnego świata we wzajemnej egzystencji. Niniejsza skromna muzyczna prezentacja jest na swój sposób właśnie jednym z przykładów ulegania tej fascynacji. Przypomina to w pewnym sensie pewien rodzaj odkrywania skrzyni skrywającej w swoim wnętrzu materiał muzyczny powstały z nieskrepowanej radości tworzenia, a wyrosły z twórczości inspirowanej niektórymi tradycjami. W procesie twórczym dałam się całkowicie porwać pasji jej tworzenia. Niech duch miłości, radości i odnowy towarzyszy Wam stale”*. To ostatnie zdanie zabrzmiało niemal, jak skierowane do jej słuchaczy życzenia, choć niekoniecznie należy je odczytywać w kategorii życzeń bożonarodzeniowych. Skoro już z grubsza wiemy, jaka koncepcja przyświecała Loreenie w trakcie prac nad tym albumem, odczytywanie znaczenia oraz celowość zamieszczonych na nim kompozycji nie powinno wywoływać większych dysonansów. Jeżeli już przy kompozycjach w jakie obfituje ten krążek jesteśmy, to warto w tym miejscu dodać, iż nie wszystkie one są premierowe. Spośród 13 zamieszczonych na „A Midwinter Night’s Dream” utworów 5 miłośnicy talentu artystki mogli usłyszeć już wcześniej na wydanym w 1995 roku mini – albumie „A Winter Garden (Five Songs For The Season)”, z tą wszakże różnicą, iż na omawianym wydawnictwie kompozycja „God Rest Ye Merry Gentlemen” – bodaj najbardziej znana kolęda wywodząca się z kręgu kultury anglosaskiej do której tekst pochodzący z tradycji brytyjskiej, powstał w XVIII w. – została tu zaprezentowana w nieco wydłużonej wersji (Abdelli Version). Na swoich płytach Loreena bardzo często posiłkowała się twórczością innych twórców (w warstwie tekstowej najczęściej poetów: W.Blake’a, W.B.Yeatsa, W.Shakespeare’a)) i korzystała z bardzo bogatej i różnorodnej spuścizny wielu kultur (w warstwie muzycznej). Nie inaczej jest i tym razem, z tą różnicą, że nie znajdziemy tutaj ani jednej 100% autorskiej kompozycji artystki, za to wszystkie one – bez wyjątku, nie wyłączając zamieszczonych tutaj 3 utworów instrumentalnych – zostały naznaczone jej unikatową oryginalnością i noszą niezaprzeczalne piętno jej wyjątkowego talentu. Tworzy swoje kompozycje z godnym zachwytu wyczuciem smaku i nie mniejszym zaangażowaniem, przeto nie powinno zanadto dziwić, iż w tym konkretnym przypadku (rozpatrujemy zawartość „A Midwinter …”), tworzone przez nią muzyczne formy, z najmniejszą łatwością odnajdują w tym wyjątkowym dla wszystkich czasie, drogę do „zainfekowanych” dobrą nowiną serc!  Pomimo tego, iż w jej twórczości odnaleźć można  pierwiastki wielu kultur oraz ślady inspiracji tradycyjną formą szeroko pojętej muzyki świata (world music), ale także folku czy nawet muzyki pop, to jednak zawsze w swoich muzycznych interpretacjach jest możliwie jak najbliżej tej wyjątkowej jej sercu i najbardziej przez nią umiłowanej – tradycji celtyckiej. Tak było od początku jej artystycznych poszukiwań i zapewne tak już, ku niekłamanej radości rzeszy oddanych jej twórczości fanów, pozostanie! I chwała jej za to, że nie próbuje ich na siłę unowocześniać, ani uwspółcześniać, co tylko dodatkowo świadczy na jej korzyść – podnosi jej autentyczność! Jej status świadczy o tym, iż zamysł artystyczny, może iść w parze z sukcesem komercyjnym – bez umizgiwania się i naginania do praw rządzących przemysłem muzycznym! Chlubny to wyjątek we spółczesnym show – biznesie, bo niewielu wykonawców o ustalonej i nawet wysokiej renomie może sobie na to pozwolić.

W czym tkwi największa siła i sekret oddziaływania „muzycznej oferty” proponowanej przez Loreenę McKennitt? Myślę, że nie bez znaczenia jest fakt, iż już dawno temu, kiedy wciąż kształtowała się jej muzyczna i artystyczna oryginalność do współpracy zapraszała muzyków z różnych kultur, reprezentujących odmienne tradycje muzyczne, co w połączeniu z jej pięknym głosem i bogatą wyobraźnią muzyczną musiało przynieść wymierne efekty – i wciąż przynosi! Jej delikatna, pełna dostojeństwa muzyka urzeka niezwykłą harmonią, pięknymi melodiami, a dzięki wykorzystaniu niezliczonej ilości i nieczęsto spotykanego we współczesnej muzyce instrumentarium, przenosi słuchacza w jakieś odrealnione miejsca, dawne czasy, bajkowy świat. Ale takich efektów nie uzyskuje się ot, tak sobie! Nie bez znaczenia jest zapewne fakt, iż nasza bohaterka przez 10 lat uczyła się gry na fortepianie, zaś przez połowę z tego czasu kształciła się wokalnie. Z takim przygotowaniem warsztatowym można podbijać serca i umysły słuchaczy!

Na omawianym wydawnictwie znajdziemy wszystkie charakterystyczne i przez lata twórczej pracy wykształcone prze artystkę i towarzyszących jej muzyków, a wymienione wyżej przeze mnie nieodłączne elementy jej twórczości, więc nie ma sensu się nad tym aspektem rozwodzić. Moją uwagę najbardziej przykuły jednak dwie kompozycje, na które stawiam szczególny nacisk: W pierwszej z nich, zatytułowanej „The Seven Rejoices Mary Of” polecam słuchaczom zwrócenie szczególnej uwagi na warstwę tekstową. Z niej dowiemy się m.in., co było powodem tychże tytułowych „siedmiu radosnych uniesień Maryi, matki Jezusa”. Pierwsze radosne uniesienie, jak łatwo się domyślić, związane było z narodzeniem Syna – Zbawcy ludzkości. Drugie z uzdrowieniem przez Niego chromego. Trzecie z przywróceniem wzroku niewidomemu… W celu zaspokojenia ciekawości, tudzież rozwikłania kolejnych radosnych chwil z życia Maryi odsyłam do lektury tego, jakże niezwykłego utworu. Drugi z wyróżnionych przeze mnie, to „Gloucestershire Wassail”. Bardzo nietypowy dla twórczości tej artystki, ponieważ to nie głos Loreeny jest w nim, tym najważniejszym i wiodącym! Został zarejestrowany bez akompaniamentu muzycznego, a jego siła polega na tym, iż linia melodyczna prowadzona jest jednocześnie przez sześć głosów (trzy męskie i tyleż żeńskich) i gdyby nie jego tematyka, spokojnie mógłby wejść do kanonu dziwactwa zwanego… szanty! Cóż z tego, skoro kolejny raz wyszło przepysznie, a słucha się tego z niekłamaną satysfakcją? Jeśli  jednak komuś marzy się loreenowy  zestaw złożony z samych tylko kolęd, odsyłam do płyty „To Drive The Cold Winter Away”, który jest nimi wypełniony w całości; z niego także pochodzi pierwotna wersja zamieszczonego na omawianym wydawnictwie „Snow”. Na koniec, zgodnie z wcześniejszym zapewnieniem, winien jestem podania drugiego argumentu, którego zaniechałem w początkowej fazie stawiania tego pomnika, a który także w dużym stopniu przyczynił się do jego powstania… Otóż, Moi Drodzy, już wkrótce, bo w końcówce marca 2019’ na dwa (bez wątpienia magiczne!) koncerty do Polski przyjedzie bohaterka naszego „Muzycznego Pomnika Nr.60”! Będę robił wszystko, by na jednym z nich być – i Wam także tego życzę!

* – tłumaczenie/interpretacja własna, a zatem obarczona obarczona znacznym stopniem ułomności,… jak wszystko, co wychodzi spod mojej ręki!

K.F.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *