TIAMAT-“Wildhoney” (1994 Century Media)
Ostatnią dekadę ubiegłego stulecia, a zwłaszcza pierwszą jej połowę cechował niespotykany wcześniej (z wyjątkiem końca lat 60-tych i pocz.70-tych), ani później niezwykły urodzaj muzycznych wydawnictw, które krótko po zaistnieniu w fizycznej formie na muzycznym rynku wydawniczym, zyskiwały status ponadczasowych pereł szeroko rozumianej muzyki rockowej!(…). To wycinek ze wstępu do poprzedniej recenzji, PARADISE LOST-“Icon”, ale równie dobrze mógłby posłużyć mi jako “słowo wstępne” do przedstawienia kolejnego doskonałego reprezentanta tamtego okresu ,a mianowicie magnum opus zespołu TIAMAT, albumu „Wildhoney”! Chociaż nie wiem czy określenie takim mianem dzieła zespołu, który wciąż przecież istnieje i nagrywa kolejne studyjne płyty jest uzasadnione? Niemniej jednak pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć ,a album “Wildhoney” to-według mojej oceny-płyta jaką zespół może nagrać jedynie raz w życiu-PŁYTA MARZENIE!
Nie jest przypadkiem, że zestawiłem de dwie wspomniane formacje tuż obok siebie. Zarówno PARADISE LOST, jak i TIAMAT to zespoły, które powstały i debiutowały na rynku muzycznym w tym samym czasie, wywodziły się z tego samego metalowego “szczepu”, a ich albumy opatrzone numerem “4” (“Icon”i”Wildhoney”), stanowiły dla obydwu grup nie tylko katapultę do dalszej kariery ale, jak się miało wkrótce okazać, zostały obrane jako drogowskazy całego nurtu określanego mianem klimatycznego metalu-to kanony, biblia tego gatunku! “Wildhoney”,to jedno z największych osiągnięć rocka lat 90-tych ub.tysiąclecia! Już w momencie swojej premiery brzmiała nowatorsko i tak jest do dnia dzisiejszego, bowiem w dalszym ciągu nie utraciła nic ze swojego niepowtarzalnego klimatu-urzeka, jak dawniej, a to między innymi charakteryzuje dzieła wybitne, ponadczasowe! Już na swoich wcześniejszych płytach TIAMAT dało się zauważyć, że ramy w jakie zespół został wpisany przez muzyczne gremia, są dla niego zdecydowanie za ciasne! Zespół kierował się ku zdecydowanie bardziej rozbudowanym i coraz spokojniejszym, klimatycznym kompozycjom. Zdecydowanie TIAMAT miał wizję tego, gdzie chce podążać i sukcesywnie poszerzał swoje muzyczne horyzonty. Choć ścieżka wiodła bardziej w stronę klasycznego heavy metalu, grupa nie wyzbywała się radykalnie tak charakterystycznych dla kierunku z jakiego wyrośli, ostrych deathowych elementów; celem natomiast była muzyka oryginalna, przesycona mistycznym nastrojem i zdecydowanie prowokująca do refleksji.”Wildhoney” jest kolejnym, świadomym etapem w tym kierunku; etapem jednak tak zaawansowanym, że wykraczającym niejednokrotnie poza coraz szersze już w tym czasie, ale wciąż istniejące, granice metalu!
Niewątpliwie tym, co uderza w tej muzyce najbardziej, jest jej klimat i na pewno w jego wykreowaniu pomógł prosty i bardzo często stosowany w nurcie muzyki progresywnej czy art rocku zabieg polegający na połączeniu ze sobą wszystkich utworów w jedną całość. Co by o “Wildhoney” nie napisać i tak wyjdzie z tego mizerny efekt, bowiem zawsze będzie to tylko i wyłącznie nie do końca udana próba opisania czegoś, czego opisać nie jest się w stanie! Zbyt wiele tu emocji, uczuć, niemal intymnej atmosfery, bardzo osobistych tekstów,… Jak oddać piękno stworzonego tu klimatu, jak uchwycić mnogość tych ulotnych nastrojów, jak roztoczyć przed czytającymi tę recenzję wizję tych misternie rzeźbionych cudnych dźwięków, tej nadzwyczajnej symbiozy death metalu z ambientem i klimatem znanym z płyt zespołu PINK FLOYD, no jak? Jeśli ktoś, kto znał wcześniejsze dokonania TIAMAT oczekiwał po tym albumie kolejnej dawki brutalności, agresywnych dźwięków czy szybkostrzelnych songów (wszak nazwa TIAMAT zobowiązywała), to niestety będzie bardzo ale to bardzo zawiedziony, by nie rzec rozczarowany- tutaj tego nie uświadczy! “Wildhoney”,to efekt odmierzonych w idealnych proporcjach świetnie dopełniających się składników bazujących na połączeniu mocy ciężkiego hard rockowego riffu ze szczyptą delikatności, pękiem działających na wyobraźnię ilustracyjnych ozdobników, a wszystko to podlane krystaliczną czystością łagodnych, kojących dźwięków! To album zbudowany na genialnych kontrastach. Pychota! Płyta jest dopracowana w najdrobniejszych szczegółach, a efektu całości dopełnia piękna szata graficzna. Cała książeczka utrzymana jest w złoto-czerwono-brązowych barwach, zaś kolejne utwory wraz z tekstami zostały tutaj zobrazowane pięknymi grafikami uzależnionymi od wymowy utworu. Można zatem stwierdzić, iż to wydawnictwo zostało tak “sprytnie” skonstruowane, by angażowało niemal wszystkie nasze zmysły! Jak w tym kontekście należy odczytywać fragment tekstu utworu “Visionaire”,czy nie jest to skierowane do słuchacza zaproszenie do odbycia niezapomnianej, nieziemskiej podróży? “(…)I stole the colour of night.to get out of Your sight. I am the Visionaire. Follow me if You dare…”;”(…)Skradłem kolor nocy, by umknąć Twemu spojrzeniu. Jestem Wizjonerem. Pójdź za mną, jeśli się ośmielisz…”(tłum. własne). I jak nie skorzystać z takiego zaproszenia? A jeśli podejmiesz wyzwanie, na niespełna trzy kwadranse oddasz się we władanie magicznych wizji, które rozwijają się niczym wzory w kalejdoskopie z pozornie spokojnych aranżacji i powracają do sennych motywów z zabarwionej złocistej przestrzeni. Po takiej dźwiękowej uczcie nie ma się specjalnie ochoty na powrót z orbity, na którą zostaniemy wyniesieni za pośrednictwem tych cudownych dźwięków-uwierzcie mi! Życzę niezapomnianych wrażeń z pobytu na jakiejkolwiek orbicie na którą zostaniecie wyniesieni!
Poniżej znajdują się dwa utwory pochodzące z tejże płyty!
Gdybym miał wskazać 20 najlepszych albumów w historii metalu, ta płyta z pewnością tam by się znalazła.