Recenzja #9 Arena “The Visitor”

ARENA -“The Visitor” (1998 Verglas Music)

thevisitorfront

 

ARENA to nazwa, która w momencie  wydania albumu ”The Visitor”,była już doskonale znana w środowisku miłośników rocka progresywnego. Tak się składa, iż jednym z pierwszych europejskich krajów w których zespół zyskał naprawdę sporą rzeszę fanów, był nasz kraj. Tak, tak byliśmy wśród tych, którzy już po debiucie grupy w roku 1995(„Songs from the lion’s cage”),dostrzegli drzemiący w tej grupie ogromny potencjał, zespół zaś zyskał w krótkim czasie status wykonawcy kultowego. Zespół szybko dostrzegł swoją pozycję na naszym rynku muzycznym, co potwierdzały liczne i częste wizyty grupy w Polsce. Trzeba przyznać, iż zespół rozpieszczał swoich fanów znad Wisły, jak mało który wykonawca z za granicy! Być może przyczyn takiego stanu rzeczy należy doszukiwać się w licznej i wciąż karmiącej się sentymentem ,a jednocześnie doskonale pamiętającej pierwszą poł. lat 80-tych ub. wieku fanów ogromnie wówczas popularnego u nas zespołu MARILLION, którzy w ARENIE upatrywali kontynuatorów stylistyki zaprezentowanej na dwóch pierwszych i legendarnych już albumach formacji Fisha & Co. Te oczekiwania nie były jednak bezpodstawne, gdyż jednym z założycieli grupy ARENA, był nie kto inny, jak sam … Mick Pointer-perkusista, który rejestrował wraz z grupą MARILLION doskonale znany debiut tej formacji,”Scrupt for a jester’s tear”! Dodatkowo – i to chyba także nie przypadek-wokaliści grupy(występujący na ”The Visitor” Paul Wrightson, to już drugi wokalista formacji) dysponowali głosami łudząco podobnymi i zbliżonymi barwą do legendarnego pierwszego wokalisty MARILLION!

Mimo, iż wśród rosnącej stale rzeszy zwolenników grupy, jej notowania rosły z albumu na album, ARENA nie miała lekkiego życia z reprezentującymi prasę muzyczną dziennikarzami i recenzentami muzycznymi, którzy bezlitośnie wypunktowywali wszelkie braki i niedostatki, nade wszystko zaś zarzucając grupie wtórność i bezkrytyczne podążanie ścieżką wydeptana już niegdyś przez wielkich reprezentantów uprawianego przez nich gatunku muzycznego. Faktem jest, iż jak na zespół założony już w latach 90-tych XX w., grupa prezentowała wręcz archaiczną już wówczas odmianę tego nurtu. Skoro jednak taki był zamysł samych twórców, czemu robić im z tego powodu wyrzuty? Przecież nie ma najmniejszego sensu zawracanie kijem rzeki, skoro się w niej dobrze czujemy, prawda? ARENA pozostała wierna raz obranej drodze, w efekcie czego na chwilę obecną, grupa może szczycić się statusem jednej z najjaśniejszych gwiazd progresywnego rocka!

„The Visitor” trafił na sklepowe półki 20 kwietnia 1998 roku. To trzeci krążek grupy i zdaniem wielu, także i mojej skromnej osoby-najdoskonalsza wizytówka ich dorobku artystycznego! Trzecia duża płyta i trzecia zmiana w składzie, co stało się już niemal normą. Tym razem rolę tego nowego w składzie grupy powierzono rewelacyjnemu i już muzycznie ukształtowanemu, choć jeszcze wówczas mało znanemu w muzycznym światku gitarzyście, którego nie sposób nie wyróżnić, a został nim John Mitchell . Okazał się niesłychanie cennym nabytkiem i choć nie miał udziału w komponowaniu utworów na ten album, jego rola na nim wydaje się być niezaprzeczalna. Być może piętno tego osobnika  najlepiej uwidoczniające się w jego stylu gry na instrumencie wpłynęło w dużym stopniu na to, iż wraz z tym albumem ARENA zdobyła coś co wydawało się nieosiągalne, zwłaszcza dla zespołu dźwigającego na swych barkach bagaż porównań do grupy MARILLION-zdobyła absolutny szczyt, i to nie tylko ograniczając jego znaczenie do stylistyki progresywnej- to bowiem przecudnej urody perła szeroko rozumianej muzyki rockowej! Wraz z tym albumem, te krzywdzące niejednokrotnie porównania ARENY do swoich starszych i bardziej utytułowanych kolegów z Wysp powinny znacznie osłabnąć, a najlepiej zupełnie ustać. Można by rzec, iż ”The Visitor” stanowi logiczną kontynuację swoich dwu poprzedniczek, ale czy tak jest w istocie? Jeśli wziąć pod uwagę czynnik formalny to jak najbardziej; zespół nie zmienia barw i porusza się w obrębie tej samej, najlepiej sobie znanej stylistyki. Kiedy spojrzymy na tę kwestie od strony konceptualnej, to zmiany w formie i treści są znaczące. Szybko odkryją je zwłaszcza ci, którzy towarzyszą grupie od początku jej artystycznej drogi. I tak: zespół zrezygnował czy może lepszą formą będzie stwierdzenie, iż zaprzestał kontynuacji bardzo ciekawej  serii z cyklu ”Crying for help”,zapoczątkowanej na ”Songs from the lion’s cage”i kontynuowanej na ”Pride”.a także odpuścił sobie umieszczenia na tym albumie długaśnego, monumentalnego, kilkunastominutowego wielowątkowego kolosa, a takie skądinąd piękne kompozycje kończyły przecież poprzednie krążki(„Solomon”i”Sirens”. Jeśli ktoś czuje się zawiedziony brakiem takich muzycznych form na ”The Visitor”,to … znajdzie je dopiero na następnym krążku formacji! My zaś wracamy do meritum.

Całość rozpoczyna się od wyłaniającego się powoli i narastającego, kroczącego, mrocznego motywu, który doskonale sprawdziłby się jako podkład muzyczny do mającej za chwilę nastąpić mrożącej krew w żyłach sceny w jakimś trzymającym w napięciu filmie kryminalnym. Ale to tylko początek, zaledwie kilkadziesiąt sekund, później następuje  dynamiczny i wielobarwny ciąg dalszy tej kompozycji z kapitalnie wplecioną, zagraną na gitarze akustycznej mini-solówką Mitchella(„Crack In the ice”).Ta z kolei przechodzi bardzo płynnie i naturalnie w zgrabną, utrzymaną w balladowym klimacie kompozycję ”Pins and Needles”, z niej zaś wyłania się niezwykle chwytliwy, wręcz przebojowy temat ”Double Vision”. Następującą bezpośrednio po nim, pierwszą z trzech zamieszczonych tu pięknych muzycznych miniaturek(„Elea”)można potraktować, jako intro do-przynajmniej moim zdaniem-najpiękniejszego fragmentu tej płyty, zatytułowanego ”The hanging tree”. Charakteryzuje go mroczny temat ,niesamowita atmosfera, którą  potęguje dodatkowo dobiegające z oddali wycie wilków, zaś w jego finale cudowne ”zmagania” gitary i klawiszy-to zaiste punkt kulminacyjny tego dzieła! Nie sposób opisywać każdego utworu z osobna, bo to w przypadku Wielkich Albumów żmudna i bezsensowna praca, a ja chciałbym skupić się na jeszcze jednym niezmiernie istotnym aspekcie tego konspektu-okładce płyty.  Gwoli wyjaśnienia nadmienię jedynie, iż krążek zawiera 14 kompozycji połączonych ze sobą w jedną, spójną  całość, co też sugeruje w jaki sposób zespół pragnie by odbierać rezultat jego pracy-jako monolit! Zatem pomiędzy utworami nie znajdziemy przerw, a cała muzyczna zawartość w połączeniu z tekstami autorstwa Clive Nolana układa się w pewną zamkniętą historię. To również świadome nawiązanie do mistrzów gatunku z lat 70-tych ub. wieku, którzy takie rozwiązania stosowali nader często; takie muzyczne formy nosiły miano koncept-albumów.

W tym miejscu pragnę powrócić jeszcze do bardzo absorbującej mnie kwestii, o której już wcześniej napomknąłem, a mianowicie okładki. Zdaję sobie sprawę, że spora część słuchaczy traktuje tę integralną część każdego szanującego się wydawnictwa płytowego, jako zbędny dodatek, który tylko niepotrzebnie podnosi koszty związane z wydaniem płyty … Nie mam zamiaru polemizować z takimi osobami, bo cóż warte jest wielkie dzieło bez stosownej oprawy? W tym przypadku za stronę wizualną ”The Visitor” odpowiedzialny był nie kto inny, jak sam Hugh Syme-znakomitość pośród znakomitości w swojej dziedzinie! Lista artystów dla których wykonywał prace zdobiące koperty ich wydawnictw jest tylko długa ale i imponująca: RUSH,PINK FLOYD,FATES WARNING,MEGADETH,WHITESNAKE,… Każdy utwór został zilustrowany w książeczce tego wydawnictwa osobnym, nawiązującym oczywiście w formie i treści obrazkiem. Sama okładka na której nie znajdziemy ani logo zespołu, ani tytułu płyty, to po prostu dzieło sztuki, które zrozumieją tylko dociekliwi i poszukujący odbiorcy… Jeśli rozłożymy okładkę ujrzymy nie tylko tajemniczego, tytułowego ”Gościa” przemierzającego na swym welocypedzie nieprzyjazną okolicę, ale także-za jego plecami-cel jego wizyty, jego poszukiwań! Kapitalne!!! To trzeba koniecznie zobaczyć!!! A żeby w pełni zrozumieć jego znaczenie, należy odnaleźć w książeczce ilustrację zdobiącą tekst” The hanging tree”,wówczas wszystko stanie się jasne i zrozumiecie dlaczego ten utwór uważam nie tylko za najpiękniejszy ,ale i najważniejszy na tym niesamowitym albumie! A jak kończy swoją przygodę tytułowy ”Gość”? Odpowiedź na to pytanie daje wewnętrzna strona rewersu płyty, ja nie będę odbierał słuchaczom/widzom przyjemności z odnajdywania poszczególnych elementów tej przemyślnej układanki! To zaś kolejny dowód na to, jak doskonałe i przemyślane w każdym nawet najdrobniejszym szczególe jest to dzieło ARENY. Brawo chłopaki!!! … i brawo Hugh Syme-za niesamowitą wartość dodaną!

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *