CRO – MAGS – “Best wishes”; 1989 Profile Records

Co prawda Naczelny złożył już znacznie wcześniej wszystkim odwiedzającym „skrzynkę z kulturą” (w innej zakładce tej strony), najlepsze i najszczersze noworoczne życzenia ale przecież takich życzeń nigdy za wiele, wobec czego i ja dołączam się ze swoimi, tym bardziej, że to bodaj „Najlepsze Życzenia”, jakich dane mi było do tej pory wysłuchać.
Zdaję sobie doskonale sprawę z faktu, że dla ortodoksów tylko debiutancki album „The Age Of Quarrel” uchodzi(ł) za święty i nieskalany (czyt.: nieskażony) wpływami innych muzycznych trendów/nurtów. Można zatem śmiało przyjąć, iż podejmując ryzykowną próbę wartościowania muzycznych dokonań grupy CRO – MAGS (skoro wybrałem do naszej rubryki album „Best Wishes”, to jednak takowego wartościowania się dopuściłem), miałem pełną świadomość faktu, jak ogromne znaczenie dla całego środowiska nowojorskiego – nie tylko tego kojarzonego ze sceną brooklyńską – hardcore’u miał ich pierwszy materiał „The Age Of Quarrel”, niemniej jednak jestem przekonany, że to, co zostało utrwalone na longplayu nr.2 przenosi zjawisko kultowości (nawet tej postrzeganej przez pryzmat niszowego gatunku, jakim bez wątpienia wówczas był hardcore) w daleko odleglejsze rejony muzycznych oddziaływań, roztaczając emanującą z niego i wyrosłą z bezkompromisowej (także życiowej) postawy oryginalność, także na inne muzyczne style. Twórczość CRO – MAGS stanowiła (tak przynajmniej było w pierwszej dekadzie lat 90 – tych ub. wieku), jedną z największych inspiracji, nie tylko dla grup hardcore’owych ale także dla niezliczonej rzeszy zespołów – i to niejednokrotnie bardzo znaczących – reprezentujących inne nurty ciężkiego grania, zwłaszcza dynamicznie zmieniającego swoje oblicze, jego metalowego odłamu.
Zespoły hardcore’owe słynęły z krótkiej i zwięzłej formy artystycznej wypowiedzi. Długość proponowanych przez reprezentantów tego nurtu utworów, a także całych albumów zdawała się nie przekraczać… granicy percepcyjnych możliwości jej odbiorców. Ci zaś – nie oszukujmy się – nie oczekiwali od przedstawicieli nurtu wywiedzionego z doprowadzonej do ekstremum formy punkowej rebelii, pożywki intelektualnej. Dlatego ogromnym szacunkiem darzę takie jednostki ze świata muzycznego, których ambicją nie jest odzwierciedlanie preferencji opinii i oczekiwań fanatycznych i bezgranicznie oddanych fanów ale poszerzanie własnych muzycznych horyzontów, a droga do realizacji tych zamierzeń wiedzie poprzez wdrażanie nowych i świeżych rozwiązań, nierzadko ryzykownych i niepopularnych w ortodoksyjnym środowisku z którego się wywodzą. Harley Flanagan, jako lider CRO – MAGS do takich właśnie jednostek należał, a efekt osiągnięty na „Best Wishes” nie byłby tak spektakularny i ponadczasowy, gdyby nie jego determinacja i wizja rozwoju grupy. Jest nie tylko basistą, twórcą lwiej części repertuaru grupy – jest kreatorem jej poczynań! „Best Wishes” to 8 nokautujących słuchacza bezkompromisowych ciosów, choć tak finezyjnie wyprowadzonych, że aż chce się raz po raz być takimi czadami okładanym.
Pomiędzy wydaniem wspomnianego już, ikonicznego dla całej (nie tylko nowojorskiej) sceny hardcorowej, debiutanckiego „The Age Of Quarrel”, a zajmującym nas „Best Wishes” widoczna, dostrzegalna, a zwłaszcza słyszalna jest… przepaść! I bynajmniej nie mam tu na myśli długiej, jak na debiutujący zespół, bo 2,5 – rocznej przerwy w cyklu wydawniczym lecz różnicę tkwiącą w zawartości muzycznej obu albumów. Właściwie jedyną cechą wspólną jest niemal identyczny czas ich trwania ale jeśli zestawimy ze sobą ilość utworów z „jedynki” i „dwójki” (odpowiednio: 15 : 8), to już sam ten fakt sporo mówi o rozmiarze czasowym utworów opublikowanych na „Best Wishes”. Możemy śmiało mówić w tym przypadku o znaczącym progresie, zwłaszcza w najbardziej zauważalnej tu sferze, aranżacyjno – kompozycyjnej; na tym polu postęp jest wręcz kolosalny. Już otwierający album perkusyjny wstęp do „Death Camp” sygnalizuje małą rewolucję w poczynaniach twórczych zespołu. Jest szybciej, precyzyjniej, ostrzej, gęściej, przy jednoczesnym uzyskaniu większej selektywności i przejrzystości, zaś sam Flanagan pokazuje się z nieznanej do tej pory roli, bowiem pod nieobecność Johna Josepha przejmuje dodatkowo rolę wokalisty. Sceptycznie nastawionym do takich roszad nie zamierzam udowadniać, że wyszło to albumowi jedynie na dobre, zatem poprzestanę na stwierdzeniu, że nie potrafię dostrzec choćby fragmentu w którym zawartość „dwójki” w jakikolwiek sposób by na tym polu ucierpiała. Co ciekawe, John Joseph na trasę promującą „Best Wishes” był już ponownie w składzie zespołu. Wypada w tym miejscu wspomnieć o roli, jaką wokalista odgrywał w wizerunku grupy, którą bardzo mocno kojarzono z ruchem hare krishna. Otóż w owym czasie John Joseph („Bloodclot”) stał się coraz częstszym bywalcem w usytuowanej wówczas na nowojorskiej ul. Schermerhorn świątyni Kriszny. Wizyty te, jak się miało wkrótce okazać, nie pozostały bezowocne, bowiem wkrótce z wielkim entuzjazmem zaczął angażować się w „szerzenie dobrej nowiny”, wytrwale kolportując ulotki wśród nardcore’owej społeczności oraz przekonując licznymi odniesieniami do preferowanych przez wyznawców Krishny alternatywnych metod życia – wegetarianizmu, anty-materializmu oraz politycznego pacyfizmu. W krótkim czasie idee te zaczął popierać i krzewić Flanagan stając się członkiem, dewocyjnie wręcz zaangażowanym w krzewienie myśli A.C. Bhaktivedanta Swami Prabhupada. Odzwierciedleniem tej fascynacji jest zdobiąca „Best Wishes” okładkowa ilustracja.
Odświeżony wizerunek zespołu, którego doskonałą wizytówkę stanowi zawartość „Best Wishes” paradoksalnie skierował CRO – MAGS na nieco ryzykowny kurs kolizyjny z wąskim ale fanatycznie i bezgranicznie oddanym mu środowiskiem fanów, chociaż właściwszym byłoby raczej (podobnie, jak ma to miejsce – oczywiście na zdecydowanie większa skalę – w odniesieniu do grupy Slayer), zaliczenie ich do grona wyznawców grupy. A trzeba mieć świadomość, że był to wciąż czas głębokich podziałów subkulturowych i długowłosy jegomość na koncercie wśród skinheadów musiał liczyć się w najlepszym wypadku z utratą części uzębienia. Z identycznymi konsekwencjami musiał się liczyć „bezwłosy” koleżka na koncercie metalowym, a właśnie w tym kierunku, bardzo odważnie, by nie rzec radykalnie, zmierzał materiał z nowego albumu. Zawartość „Best Wishes” ponad wszelką wątpliwość udowadniała, że załoga Flanagana zdecydowanie przesunęła środek ciężkości w swojej twórczości w stronę dokonań grup metalowego autoramentu. O tym, że nie był to jednorazowy stylistyczny „skok w bok” świadczy kontynuacja tego kierunku na późniejszych wydawnictwach grupy. Ja w dalszym ciągu, z niekłamaną radością daję się rozjeżdżać metalowej, gitarowej nawałnicy w takich utworach, jak: „Death Camp”, „Then And Now”, „Age Of Quarrel” – z charakterystycznym dla thrash metalu sposobem frazowania. Dla odmiany „Fugitive” towarzyszy bardzo melodyjny ale nie wysunięty na plan pierwszy, motyw gitarowy. Znajdziemy tutaj naprawdę sporo ekscytującej różnorodności. Należycie wyeksponowane, wyborne basowe pochody Harleya Flanagana (dzięki znakomitemu brzmieniu i odpowiedniemu wyeksponowaniu tego instrumentu, bez trudu dostrzeżemy , jak wielki wpływ na sposób gry Harleya miał nieśmiertelny Lemmy Kilmister z Motorhead), dynamiczna i bardzo urozmaicona gra perkusisty (na tym stanowisku również doszło do zmiany; miejsce Mackiego Jaysona zajął Pete Hines, ex – muzyk grupy Murphy’s Law), pełne inwencji i doskonale wyważone gitarowe sola, których nie znajdziemy tutaj wiele ale te, które zostały zarejestrowane są fantastyczne i zdecydowanie świadczą o tym, że inwencja gitarzystom dopisywała. Czy wobec powyższego, uzasadnione było stawianie CRO – MAGS w jednym rzędzie z przedstawicielami wielkiej metalowej rodziny? Nie mnie rozstrzygać takie – z perspektywy czasu widać, jak mało istotne – kwestie, natomiast z czystym sumieniem można już wówczas było zaliczyć grupę w poczet najistotniejszych i najwartościowszych formacji z kręgu crossover.
Na „Best Wishes”, dzika spontaniczność debiutu została okiełznana i precyzyjnie ukierunkowana, w czym największa zasługa głównego architekta tych przemian – Harleya Flanagana, bo przecież efekt końcowy nie byłby tak spektakularny, gdyby nie powstał wedle jego zamysłu i woli – jego wizji. Wizerunkowo, jak mi się wydaje, zespół nie zatracił ani procenta ze swojej, cechującej hardcore’owych wykonawców, autentyczności. Stylistyczna volta pociągnęła za sobą zmiany w sferze literackiej. W tekstach zaobserwować możemy odejście od kojarzonego z tym nurtem społecznego radykalizmu i to kolejny plus, który możemy dopisać na korzyść tego materiału, dzięki takiemu zabiegowi te liryki bronią się znakomicie po dziś dzień. Co prawda w dalszym ciągu możemy tutaj odnaleźć w warstwie tekstowej, ten młodzieńczy, buntowniczo – społeczny imperatyw, tyle że podany w nie tak bezkompromisowej i bezpośredniej formie, jak to bywało wcześniej – duch walczącego hardcore’owego przesłania został – stosownie do zaprezentowanej tutaj odświeżonej muzycznej formy – okiełznany. A jako dowód, iż panowie nie chcieli i nie zamierzali w żaden sposób odcinać się od swoich nardcore’owych korzeni, a wręcz je pielęgnują i pamięć o nich kultywują, świadczy umieszczenie w spisie utworów kompozycji o wszystko mówiącym zwolennikom ich debiutanckiego albumu tytule „Age Of Quarrel” – piękne nawiązanie do chlubnej, choć przecież tak nieodległej przeszłości. „Best Wishes” to nie tylko doskonała wizytówka stylu i możliwości grupy CRO – MAGS ale także trwale udokumentowane na nośnikach dźwięku świadectwo tamtych czasów. To niepodważalny tryumf idei ciągłego rozwoju nad prowadzącą do stagnacji przewidywalnością. Z takim materiałem CRO – MAGS mógłby spokojnie ubiegać się o laur „Doskonałości roku 1989”, gdyby tylko takowym wyróżnieniem w tamtym czasie nagradzano.
(Recenzent: Karol F.)