Recenzja #96 GRUNTRUCK – “Push”

GRUNTRUCK – “Push”; 1992 Roadrunner Records

Można potraktować tę muzyczną propozycję, jako kontynuację poszukiwań znakomitych dokonań w obrębie muzycznego nurtu, zwanego grunge, a zapoczątkowanego przeze mnie w poprzednim odcinku naszego cyklu. Tym razem jednak wybór – dla zachowania równowagi – zdecydowanie mniej oczywisty, za to ze złotego okresu dla tego gatunku. Mamy zatem rok 1992 i rozkwit, a także gigantyczne zapotrzebowanie ze strony słuchaczy na modny wówczas, ciężki, brudno brzmiący rock w kulminacyjnym dla niego punkcie. Wydawać by się mogło, że wszystkie muzyczne wydawnictwa, jakie trafiały w tamtym czasie na fonograficzny rynek, a opatrzone były etykietą  „band from Seattle”, skazane były na murowany komercyjny sukces, i w zdecydowanej większości przypadków taki scenariusz miał miejsce. Niestety z niezrozumiałych dla wielu przyczyn sukces taki nie stał się udziałem grupy Gruntruck, która na jesieni owego roku wydała znakomity album „Push”. Dodatkową zachętą prowokującą do sięgnięcia po ten tytuł mogą w dalszym ciągu być entuzjastyczne reakcje członków Alice In Chains, jakie wyrażali pod adresem tego wydawnictwa; pochlebne do tego stopnia, że Jerry Cantrell & Co., dostrzegli w bardzo dobrze znanych z własnego podwórka kolegach po fachu potencjał, którego umiejętne wykorzystanie powinno ulokować Gruntruck w elicie wykonawców całego tego młodzieńczego zrywu, który określano mianem grunge. Nie sposób się z taką opinią nie zgodzić. Skoro przywołana już została nazwa Alice In Chains, to co bardziej dociekliwi słuchacze na pewno tu i ówdzie wychwycą  w twórczości Gruntruck alice’owe wątki. Bo czyż wstęp do „Slow Scorch” nie wydaje się bliźniaczo podobny do początkowych taktów „Rain When I Die”? Absolutnie nie doszukiwałbym się w tym fragmencie jakiejś formy plagiatu czy typowej zrzyny, z tej prostej przyczyny, że premiera alice’owego „Dirt” oraz gruntruck’owego „Push” właściwie zbiegły się w czasie (różnica wynosiła zaledwie kilkadziesiąt dni) i oba zespoły rejestrowały swoje materiały w studiach właściwie w tym samym czasie. Subtelniejsze ślady czy też echa stylu Alicji możemy jeszcze odnaleźć w „Gotta Believe”, „Love Crazy” czy „Lost”.  Miłośnicy dokonań  Alice In Chains, powinni stanowić – tak mi się przynajmniej wydaje – największą grupę docelową odbiorców muzycznej  propozycji Gruntruck ale nie tylko oni; w równym stopniu powinna zainteresować wielbicieli Soundgarden, bo właśnie do twórczości tych zespołów z wielkiej czwórki z Seattle najbliżej dokonaniom naszych dzisiejszych bohaterów. Żeby jednak te porównania kogoś nie zmyliły, gdyż Gruntruck, to zespół o wielu atutach, twórczej oryginalności i zdecydowanie własnej tożsamości i porównywanie jego osiągnięć do dokonań bardziej znanych przedstawicieli stylu w jakim przyszło mu tworzyć, wydaje się być dla niego co najmniej krzywdzące.

Jak w największym skrócie scharakteryzować zawartość „Push”, choć równie dobrze mogłaby to być charakterystyka całej twórczości Gruntruck (zespół ma w swojej dyskografii tylko dwa albumy)? To kompozycje głęboko zakorzenione w tradycji alternatywnego (amerykańskiego) nurtu, jednak w zadziwiający sposób wchłaniające/asymilujące melodyczne wątki charakterystyczne raczej – i bardziej kojarzone – z wykonawcami reprezentującymi bardziej komercyjne odłamy rockowej sceny, co w połączeniu z nieco podmetalizowanym brzmieniem, tudzież podlane nieco psychodelicznym sosem, tworzą mieszankę iście wybuchową! „Push”, dowodzi niezbicie, jak wielka siła, moc i potencjał drzemie w prostej muzycznej  formie i jak wiele można jeszcze z niej wycisnąć. Ten materiał bez najmniejszych obiekcji zaskarbić powinien sobie łaski u ortodoksyjnych słuchaczy, którzy najchętniej i najczęściej sięgają po płyty opatrzone hasłem: „There Are No Fucking Keyboards On This Album!”. Nie uświadczymy tutaj partii klawiszowych ale nie oznacza to, iż nie możemy spodziewać się partii innego, mało z rockowym instrumentarium kojarzonego instrumentu, bowiem w utworze tytułowym pojawia się partia…  saksofonu – i to w wykonaniu lidera grupy, Bena McMillana! I mimo, iż materiał zawarty na tym krążku nie ma nic wspólnego z muzyką ilustracyjną, to mnogość muzycznych barw na nim zawartych dorównuje… palecie barw wykorzystanych do stworzenia znakomicie oddającej jej charakter okładki. Nie jestem pewien czy w tym o czym teraz napiszę należy doszukiwać się jakiegoś związku przyczynowo – skutkowego ale na swoim bardzo obiecującym debiucie „Inside Yours”, grupa zamieściła kompozycję „Paint”, której pierwsze strofy brzmiały właśnie tak: „Well You paint with the blood from Your veins. Angel with no wings well You come a part. Stars well they cover Your arms. A Little come tomorrow.” Ten swoisty body painting urzeczywistnił się właśnie na okładce omawianej pozycji wydawniczej zespołu.

Gruntruck posiada, nie tak znowu często spotykaną w muzycznym światku, umiejętność przyciągnięcia uwagi słuchacza już po kilku pierwszych dźwiękach i jako przykład można by podać pierwszy z brzegu tytuł. Bez wątpienia drzemie w tym materiale ogromny komercyjny potencjał i można go było, przy umiejętnej i przemyślanej strategii marketingowej (nietuzinkowa szata graficzna albumu jeszcze przed bezpośrednim kontaktem z jego zawartością, zdawała się pełnić rolę pięknie opakowanego produktu) znacznie lepiej wypromować. Niestety wydawca „Push”, wytwórnia Roadrunner, mająca w swoim katalogu wydawniczym zespoły stricte metalowej proweniencji, najwyraźniej nie miała pomysłu na poprawienie słupków sprzedaży tej znakomitej pozycji. Już sam pomysł wysłania grupy na wspólną trasę z Panterą wydawać się mógł cokolwiek nieprzemyślany i nie zmienia tego stanu rzeczy fakt, że owa trasa była podobno bardzo udana, a stosunki między członkami biorących w niej udział formacji układały się znakomicie. A skoro pojawił się nam już niezmiernie istotny dla każdego wykonawcy wątek koncertowy, to mogę sobie tylko wyobrazić, jak wielką siłę rażenia miały i jak znakomicie prezentować się musiały utwory z „Push” w takiej odsłonie? Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można przypuszczać, że już na etapie ich tworzenia chłopaki starali się nadać im taką formę i taki charakter, by kompozycje te znakomicie sprawdziły się w trakcie ich prezentacji na żywo. Co prawda także w wersji studyjnej brzmiały bardzo naturalnie, gdyż postawiono na dosyć surowy mix, który znakomicie uchwycił i uwypuklił spontaniczny charakter tych kompozycji, czego efektem jest wyczuwalny luz silnie nasączony energetycznym pierwiastkiem. Zbyt dopieszczone i wypolerowane brzmienie, tudzież przeładowanie go w procesie studyjnej obróbki dźwięku, zniekształciłoby efekt końcowy i pozbawiło niemal namacalnego posmaku garażowej estetyki. Zdaje się, że zespół doskonale wiedział, jaki efekt końcowy zamierza osiągnąć, dlatego w roli producenta obsadził – podobnie zresztą, jak w przypadku debiutu „Inside Yours’ – Jacka Endino. Surowa, organiczna bryła, jaką prezentował materiał została ociosana tylko w tych miejscach, gdzie było to konieczne, zaś nadmierna ingerencja w jej strukturę, mogła zniweczyć doskonały efekt końcowy.

„Push”, to w języku angielskim wyraz o wielu znaczeniach i nie inaczej ma się sprawa z jego  interpretacją  w odniesieniu do tego albumu. Najtrafniejszym w odniesieniu do tej muzycznej pozycji wydaje się odczytywanie go, jako: „przepchnięcie się” (na nowy, wyższy poziom? do muzycznej wyższej ligi?); „ruch” (właściwy kierunek? podjęcie odpowiedniej, słusznej decyzji?); „dążenie” (do wyznaczonych wcześniej celów?). Cóż, ja bardzo lubię takie wieloznaczności, a zważywszy na fakt, iż tutaj żadna nutka nie jest dziełem przypadku, należy przypuszczać, że wybór takiego słowa na tytuł albumu, także nim nie jest. Krótki, zwięzły ale dający szerokie pole interpretacji – dobitny!

Casus tego zespołu dowodzi, jak zróżnicowana i dalece odbiegająca od wyobrażeń przeciętnego odbiorcy treści serwowanych z tego zakątka Stanów Zjednoczonych i ukształtowanej przez medialną propagandę była scena Seattle początku lat 90-tych ub. wieku. Kręci mnie ten materiał niesamowicie po dziś dzień ale mam nadzieje, że po tej publikacji grono osób, które ulegną czarowi tego wydawnictwa chociaż nieznacznie się powiększy? „Push” to bowiem album o ogromnym potencjale i równie wielkiej sile rażenia!

Recenzent: Karol F.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *