
TRACY CHAPMAN – “Matters Of The Heart” ; 1992 Elektra Entertainment
To się nazywa wejście debiutanta z przytupem w świat rynku muzycznego! Kto wie czy nie był to najbardziej spektakularny i owocny (w wartościach liczbowych), a zarazem wymierny (w liczbach rzeczywistych) występ w całej jego historii? Życiorys Tracy Chapman może posłużyć za modelowy przykład spełnionego marzenia do którego, poza nieodzownymi w budowaniu każdej kariery przymiotami, typu: determinacja, konsekwencja w rozwijaniu własnych zainteresowań, upór (w pozytywnym jego rozumieniu) poparty wiarą we własny talent i umiejętności,… prowadzą szczęśliwe zbiegi okoliczności. W przypadku tej artystki kumulacją wszystkich dotychczasowych zbiegów okoliczności był 11 czerwca 1988 roku. Tego dnia wypadała 70. rocznica urodzin Nelsona Mandeli i właśnie z tej okazji na stadionie Wembley w Londynie odbył się 11 – godzinny maraton koncertowy, zorganizowany w celu nadania odpowiedniej oprawy temu jubileuszowi, a przy okazji głośnego i zbiorowego zamanifestowania swego poparcia dla idei głoszonych przez tego niezwykłego człowieka. W przedsięwzięcie zaangażowała się właściwie sama elita wykonawców kojarzonych ze światem ówczesnej popkultury z obu stron Atlantyku. Głos topowych wykonawców miał nie tylko podkreślić znaczenie dokonań tego czarnoskórego polityka ale zwłaszcza, nagłośnić żądanie jego uwolnienia. To niezmiernie ważne (nie tylko z muzycznego punktu widzenia) wydarzenie było retransmitowane w 67 krajach i zgromadziło przed odbiornikami telewizyjnymi ponad 600 milionów odbiorców. Co w tym zacnym międzynarodowym i międzykontynentalnym gronie robiła nasza skromniutka bohaterka, o której niewiele osób słyszało (wszak jej debiutancki album miał swoją premierę zaledwie dwa miesiące wcześniej), zwłaszcza na Starym Kontynencie? Otóż obecność Tracy sprowadzała się tam, ni mniej, ni więcej, do roli… wykonawcy rezerwowego, na wypadek, gdyby występ którejś z zakontraktowanych tam gwiazd miał się z różnych powodów opóźnić, bądź nie dojść do skutku. Trzykrotnie – czego rzecz jasna widz nie mógł dowiedzieć się z przekazu telewizyjnego – była stawiana w stan najwyższej gotowości, i tyleż samo razy wracała zawiedziona spod sceny do garderoby. Pojawiła się na scenie w czwartym podejściu, zastępując zmagającego się z problemami technicznymi (złośliwość przedmiotów martwych) Steve Wondera. Jak się miało okazać, ten występ stał się punktem zwrotnym w jej karierze. Jej spontaniczne pojawienie się na scenie zobaczyło przed telewizorami miliony ludzi na całym świecie – stała się sensacją całego wydarzenia! Reakcja na jej występ była natychmiastowa. Swoją spontanicznością i skromnością zjednała sobie tak wielu odbiorców, że już w następnym tygodniu jej debiutancki album („Tracy Chapman”) wspiął się na sam szczyt list sprzedaży, zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Stanach Zjednoczonych. Wytwórnia Elektra, która od samego początku wspierała artystkę, szacowała w swoich popartych doświadczeniem prognozach, że ogromnym sukcesem będzie, jeśli album osiągnie nakład 200 tys. kopii. Tymczasem jego sprzedaż osiągnęła pułap ponad 10 milionów egz., zgarniając po drodze 3 statuetki Grammy. Tyle statystyki, gdyż Tracy Chapman nigdy nie była artystką, której znaczenie i wartość można by mierzyć w statystykach i miejscach zajmowanych na listach przebojów. Dla niej statuetki, nagrody i uznanie zawsze miały drugorzędne znaczenie, gdyż ważniejsza była dbałość o spójność przekazu – integralność warstwy tekstowej, za którą odpowiadała, i emocjonalnej szczerości w głosie. Tracy Chapman przywracała właściwe miejsce wartościom takim, jak : prawość, współczucie, szczerość i humanitaryzm. A są to wartości, których nieakcentowanie w twórczości artystycznej zepchnęłoby naszą cywilizację w przepaść coraz bardziej pogłębiającego się trywializowania światowej kultury.
Nie byłem niestety świadkiem Nelson Mandela 70th Birthday Tribute, bynajmniej nie ze względu na wiek lecz zasięg retransmitowanego sygnału. Świadomym odbiorcą twórczości Tracy Chapman stałem się kilka lat później, kiedy miała już na swoim koncie trzecią płytę, zatytułowaną „Matters Of The Heart”. To właśnie ona dała początek mojemu zainteresowaniu dokonaniami tej artystki. Ogromną rolę (być może nawet ważniejszą od samej muzyki?) na siłę oddziaływania jej twórczości , od samego początku jej kariery stanowił zawarty w niej przekaz słowny. Nie inaczej rzecz miała się w przypadku albumu „Matters Of The Heart”. Już jego tytuł zdaje się sugerować, że liryki nie będą traktować o przysłowiowej sempiternie Maryny. Tracy zawsze śpiewała o rzeczach bardzo ważnych w sposób wzbudzający, jeśli nie podziw, to przynajmniej szacunek, ten zaś zdecydowanie należał się jej za żelazną konsekwencję w kreowaniu swojej artystycznej ścieżki, dalekiej od schlebiania gustom masowego odbiorcy. Pomimo ogromnego sukcesu osiągniętego za sprawą debiutu wizerunek oraz najważniejsze wyznaczniki jej muzycznego stylu, czyli bijąca z jej przekazu szczerość i uczciwość, nie uległy ani złagodzeniu, ani rozcieńczeniu. Akceptacja tego, co Tracy ma nam do zakomunikowania zależeć będzie w znacznej mierze od tego, czy chcemy i mamy ochotę wysłuchać niewygodnych i nierzadko gorzkich prawd o sobie i świecie, który nas otacza. Na potwierdzenie tych przypuszczeń nie musimy długo czekać, gdyż już otwierający całość „Bang Bang Bang” podejmuje temat ważki i istotny. Zdaje się być głosem sprzeciwu artystki wobec powszechnego i niczym nieograniczonego dostępu obywateli Stanów Zjednoczonych do broni palnej ale czy właśnie tak należy go odczytywać? Taką interpretację uzasadniałaby jego warstwa tekstowa, zatem można domniemywać, że właśnie to poeta miał na myśli. Z pewnością zespoły z kręgu rocka progresywnego, lubujące się w rozbudowanych i złożonych muzycznych formach, na bazie tak nośnego i wciąż powracającego niczym bumerang tematu, mogłyby pokusić się o stworzenie ciekawych, frapujących i – obowiązkowo – długaśnych koncept albumów, tymczasem Tracy gustująca w zdecydowanie krótszych i zwięźlejszych formach przekazu, zamknęła go w czasie średniego trwania utworów tworzonych z myślą o prezentacji w stacjach radiowych – i wyszło znakomicie! Sam tekst utworu jest jakby próbą ukazania możliwego scenariusza, prawdopodobnej sekwencji zdarzeń wynikających z zachęcania i zaznajamiania z bronią, już na bardzo wczesnym etapie życia (stąd pełne brzmienie utworu, wraz z podtytułem: „Bang Bang Bang – Pieśń dla chłopca”): „No i cóż dobrego robisz? Dajesz chłopcu broń. Nie ma już miejsca w którym mógłbyś się schronić. Nie ma już takiego miejsca.(…) Czy dostrzegłeś jak ogromną moc i wszechogarniającą go siłę poczuł (chłopiec), gdy trzymał w swojej dłoni spluwę? (…) Któregoś dnia chłopiec może wrócić, by wziąć odwet za to, co mu zrobiliśmy. Dokąd wówczas uciekniemy? Dokąd uciekniemy?(…) Lecz pewnego pięknego dnia rozwiążemy wszystkie nasze zmartwienia. Bang! Bang! Bang! Zastrzelimy chłopca i po sprawie!(…) A jak zareagujemy, jeśli chłopiec wróci po ciebie albo po mnie, a w dłoni będzie trzymał broń? Bang! Bang! Bang! Położymy go trupem.(…)” (tłum. własne). Na „Matter Of The Heart” Tracy właściwie porusza w tekstach te same tematy, które były obecne na poprzednich jej wydawnictwach ale robi to nadal w charakterystycznym dla siebie i unikalnym stylu. To, że już krótko po wydaniu debiutanckiego albumu, prasa branżowa zaliczyła ją do grona najznakomitszych autorów tekstów i wykonawców rzucających się w oczy swoją oryginalnością, wdziękiem i urokiem osobistym o z miejsca rozpoznawalnym, oryginalnym stylu, zdecydowanie nie było dziełem przypadku, a tym bardziej nie było na wyrost. Talent pisarski u naszej bohaterki uwidocznił się już w bardzo młodym wieku, kiedy to zaczęła pisać krótkie opowiadania i wiersze. Nic dziwnego, że nigdy, nawet na początku swojej kariery nie korzystała z pomocy zawodowych songwriterów. Podobnie miała się rzecz z jej edukacją muzyczną. Pierwszą gitarę dostała w wieku 8 lat i od tamtej pory ten instrument stał się nieodłącznym jej atrybutem.
„Matters Of The Heart”, podobnie jak poprzedniczki jest wypełniony pasjonującymi i szczerymi piosenkami, jednak jeszcze bardziej dopieszczonymi aranżacyjnie i bogatszymi harmonicznie, choć dostrzega się tę subtelną różnicę dopiero po dłuższym i zdecydowanie bardziej wnikliwym z nią obcowaniu. Trzeba jej zatem dać/poświęcić nieco więcej czasu, by móc w pełni dostrzec aranżacyjno – wykonawczy kunszt tych pozornie jednolitych i niewiele różniących się od siebie utworów utrzymanych na ogół w akustycznej konwencji. Piosenki Tracy Chapman zjednały sobie rzesze wielbicieli, choć na dobrą sprawę nie mają w sobie jakiegoś wielkiego przebojowego potencjału. Autentyzm, szczerość w budowaniu autokreacji, to elementy w największym stopniu oddziałujące na odbiór jej twórczości. Piosenki same w sobie były pełne obserwacji, sięgały w równym stopniu do jej osobistych doświadczeń wyrastających z dorastania w społeczności klasy pracującej w sercu dużego miasta. Muzycznie „Matters Of The Heart” rewolucji (na szczęście) nie przynosi, stanowiąc logiczną, konsekwentną i stopniowo rozwijaną linię wypracowanej już na debiucie oryginalnej formuły (znakomicie zaaranżowane i dyskretnie wypełniające muzyczną przestrzeń partie gitary elektrycznej oraz perkusjonaliów). Niemniej można, a nawet należy ją postrzegać w kategoriach nowego rozdania. Nie wiem czy zaprezentowana na „Matters Of The Heart” odświeżona formuła wypracowanego stylu wymagała tak radykalnych rozwiązań ale faktem jest, że Tracy podziękowała za współpracę muzykom i producentowi, z którymi tworzyła zgrany kolektyw przez kilka dobrych lat, by podczas sesji nagraniowej omawianego wydawnictwa „podeprzeć się” autorytetem światowej sławy instrumentalistów, wśród których odnajdziemy takie nazwiska, jak: Tony Levin, Randy Jackson, Vernon Reid, Manu Katche czy Omar Hakim. Czy miał być to z założenia jedynie chwyt marketingowy czy tez przyświecał temu zgoła inny, wyłącznie pragmatyczny cel, nie ma kompletnie żadnego znaczenia, gdyż efekt jaki osiągnięto w wyniku tej współpracy jest po prostu znakomity. Ekspresyjny charakter zamieszczonych na tym krążku utworów jeszcze bardziej wyeksponował i pogłębił żarliwość w głosie artystki. Zachęcam do sięgnięcia i zapoznania się z tą muzyczna propozycją, by samemu pod pokładami pozornej monotonii, doszukiwać się ukrytych smaczków subtelnego piękna poutykanego gdzieś na dalszym planie.
Recenzent: Karol F.