Recenzja muzyczna #113 MIROSŁAW CZYŻYKIEWICZ – “Ave”

MIROSŁAW CZYŻYKIEWICZ – “Ave” ; 1998 Pomaton EMI

Pamiętam doskonale swój pierwszy kontakt z twórczością Mirosława Czyżykiewicza. Dotarła do mnie za pośrednictwem fal eteru pewnej, wciąż istniejącej, choć już nie tak wpływowej rozgłośni radiowej. Oczarowany wyemitowaną wówczas, a pochodzącą właśnie z albumu „Ave”, znakomitą kompozycją „Gdy wiatr i deszcz (Bieg lat)”, szybko zrozumiałem, że to nie będzie „przelotna znajomość” i dojdzie między nami (Mirkiem – twórcą i mną – odbiorcą jego twórczości) do większej zażyłości – i rzeczywiście z biegiem lat można by tak spojrzeć na tę relację. Nie upłynęło wiele czasu, a przekonałem się, że takich znakomitych kompozycji na „Ave’ jest więcej…, znacznie więcej…, w zasadzie jest ich 14. Dzisiaj, sięgając po ten materiał, każdorazowo (i obowiązkowo!) wracam do zamieszczonej w książeczce sekcji z podziękowaniami; tam w pewnym momencie można się natknąć na zamieszczony przez artystę i zapewne niezrozumiały dla większości odbiorców wyraz wdzięczności: Panu Piotrowi Kaczkowskiemu, którego żart antenowy spowodował zamieszanie w niektórych sklepach muzycznych na długo przed ukazaniem się płyty”. Uśmiecham się wówczas do siebie w duchu, gdyż, jako stały słuchacz audycji, wymienionego z imienia i nazwiska prezentera radiowego, jestem w gronie tych, którzy wiedzą o co chodziło z tym antenowym żartem.

Mirosław Czyżykiewicz stał się ikoną krajowego pieśniarstwa na długo przed publikacją omawianego materiału. Dla znawców tej specyficznej i hermetycznej sceny, wymieniany był już w jednym szeregu z takimi tuzami gatunku, jak: Jacek Kaczmarski, Przemysław Gintrowski czy Włodzimierz Wysocki. Już w początkach swoich scenicznych prezentacji, które sięgają roku 1980, często posiłkował się twórczością tych, jakże już wówczas utytułowanych i renomowanych nazwisk z panteonu „bardów polskich”. Jako młody artysta zadłużał się u starszych kolegów po fachu, nie zapominając wszakże o tworzeniu autorskiego repertuaru. Wszystkie te działania, poparte bezdyskusyjnym talentem, wytrwałością, konsekwencją i jasno sprecyzowaną wizją dalszej ścieżki rozwoju własnej twórczości, musiały w końcu eksplodować – i eksplodowały właśnie na „Ave”! Przy okazji nie pozostawiając złudzeń, iż mamy do czynienia z artysta największego formatu. W moich oczach awansował do ekstraklasy twórców polskiej poezji śpiewanej i zasłużył na nadanie mu tytułu szlacheckiego – Jego Bardowska Mość. Ale zanim do mojej fascynacji dokonaniami Mirka Czyżykiewicza doszło…

Szczerze, uczciwie i co nie mniej istotne, dobrowolnie (żeby wydobyć ze mnie takie informacje wcale nie trzeba mnie brać na tortury, ani poddawać próbie ognia) przyznaję, iż nie jestem entuzjastą twórczości muzycznego poletka uprawianego przez naszego bohatera i jego prekursorów, określanych – mniejsza o to czemu – bardami. I nie jest to efektem jakiejś wewnętrznej blokady, odgórnego założenia czy zwyczajnej niechęci do reprezentujących ten nurt wykonawców. Odkąd sięgam pamięcią, miałem problem nie z akceptacją treści (ta przeważnie była wysokich lotów), lecz formy, za pośrednictwem której te treści miały do mnie, jako potencjalnego jej odbiorcy dotrzeć. Po prostu, jako miłośnika różnorodności, wielobarwności oraz dźwiękowego bogactwa w muzyce, aranżacyjna prostota tej odmiany poezji śpiewanej do mnie nie przemawiała. Czym zatem porwał mnie Mirek Czyżykiewicz że zdecydowałem się wynieść jego album „Ave”, do elitarnego grona moich ulubionych wydawnictw płytowych? Otóż, wreszcie otrzymałem materiał na którym muzyka -dorównywała znakomitemu poetyckiemu przekazowi. Z niebywałym wręcz kunsztem ubrano piękne słowa w znakomitą muzyczną formę. Po prostym harcerskim czy ogniskowym gitarowym akompaniamencie nie odnajdziemy tutaj śladu. Niesłychane bogactwo, by nie rzec aranżacyjny przepych zamieszczonych tu kompozycji niesamowicie rozbudza bodźce słuchowe, wprawiając odbiorcę w błogi nastrój. Nie wiem czy można jeszcze piękniej „ubrać poezję w muzyczną treść”, gdyż to, co zostało zaprezentowane światu pod szyldem „Ave”, jest po prostu niezrównane i zbliżyć się do tego poziomu będzie najzwyczajniej bardzo trudno nie tylko przyszłym pokoleniom przedstawicieli poezji śpiewanej, ale i samemu jej twórcy. Urzeczywistnienie tak ambitnego przedsięwzięcia niosło ze sobą konieczność zapewnienia realizacji nagrań na odpowiednio wysokim poziomie. Taki zdecydowanie gwarantowało doskonale znane studio radiowe im. Agnieszki Osieckiej w Warszawie. Bogate instrumentarium (waltornia, puzon, trąbka, obój, smyczki, chórki, kontrabas, gitara basowa, fortepian, gitara, perkusja) oraz ilość zaproszonych i zaangażowanych w proces nagraniowy znakomitych muzyków sesyjnych (na perkusji zagrał Marek Surzyn), mógł doprowadzić do małej zadyszki. Najważniejsze, iż efekt końcowy był imponujący – adekwatny do zaangażowanych sił i środków. Chylę czoła przed JBM, Mirosławem Czyżykiewiczem!

Wspomniałem wcześniej, iż pierwszym utworem z tego albumu, jaki było mi dane usłyszeć, to „Gdy wiatr i deszcz (Bieg lat)” , ze znakomitym tekstem autorstwa Thomasa Hardy’ego, w przekładzie niezrównanego Stanisława Barańczaka. Do twórczości Hardy’ego sięgnie tutaj Mirek dwukrotnie, K. I. Gałczyńskim „posłużył się” raz, połowa materiału (7 utworów), fantastycznych i ani na jotę nie ustępujących poziomem wymienionym wcześniej poetów, jest autorstwa samego Czyżykiewicza. Arytmetyka podpowiada, że nie przypisałem jeszcze autorstwa czterech utworów. Od roku 1990 ulubionym poetą Mirka Czyżykiewicza jest Josif Brodzki – i to właśnie jego autorstwa są owe cztery kompozycje. Twórczość Brodzkiego wywarła na naszym artyście przemożny wpływ i naznaczyła swoim piętnem. Dowodem na to jest wydany w 1993 roku album „Świat widzialny” oparty w całości na wierszach Brodzkiego w znakomitych przekładach Stanisława Barańczaka, Katarzyny Krzyżewskiej oraz Wiktora Woroszylskiego. To niewiarygodne, jak tekst „Piosenki o Bośni (Giną ludzie)”, który odnajdziemy na ”Ave” pod nr.10  jest w dalszym ciągu zadziwiająco uniwersalny i – niestety – porażająco aktualny, a mamy końcówkę 2022 roku! Coś nieprawdopodobnego! Wystarczy jedynie, by miejsce Bośni w tytule zajęła Ukraina. Chciałbym pozostawić czytających te słowa w refleksyjnym nastroju, dlatego pozwolę sobie przytoczyć pełną jego treść, gdyż… zaczynam rozumieć, to bezgraniczne uwielbienie Mirka dla twórczości Brodzkiego: „W chwili, kiedy przy kolacji bronisz niedorzecznych racji, żal za głupstwem topiąc w wódzie – giną ludzie! / W przecudownych starych miastach, strach w codzienny pejzaż wrasta, śniąc o ocalenia cudzie – giną ludzie! / W wioskach, których wcale nie ma, bo śmierć przez nie przeszła niema, wierząc swej nadziei złudzie – giną ludzie! / Giną ludzie, gdy głosujesz za spokojem i próbujesz bunt sumienia, zbyć doktryną: obcy giną! / W chwili, gdy rozrywki żądasz, w telewizji mecz oglądasz lub się pławisz w słodkiej nudzie – giną ludzie! / Oto nowa jest idea: jeszcze ludzkość nie zginęła, chociaż w Kainowym trudzie – giną ludzie! / Wielbiąc każde przykazanie, zapis świętych praw w Koranie, Ewangelii i Talmudzie – giną ludzie! / Wśród wyznawców każdej wiary, są mordercy i ofiary. Twe milczenie wskaże teraz, kogo wspierasz?”.

Recenzent: Karol F.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *