Xentrix „Kin”; 1992 Roadracer Records
W poprzednim odcinku oddałem hołd brytyjskim Mistrzom mrocznych, gotyckich dźwięków, grupie FIELDS OF THE NEPHILIM, tym razem spróbuję chociaż w niewielkim stopniu dowieść, że to kraina nie tylko gotyckim rockiem słynąca. Tak się składa, że do wzniesienia kolejnego muzycznego pomnika potrzebował będę najwyższej próby metalowego postumentu, do budowy którego najodpowiedniejsza jest niezrównanej jakości brytyjska stal. Po co zatem bez potrzeby oddalać się z tej ziemi będącej domem dla niezliczonej już w tej chwili ilości ludzi legitymujących się polskim dowodem tożsamości, skoro wszystko czego potrzebuję do jego wzniesienia znajdę tam na miejscu? Na warsztat biorę bowiem znakomitą płytę („Kin”), znakomitej, aczkolwiek jak mi się wydaje, bardzo słabo w naszym kraju znanej grupy mającej w swojej nazwie dwa „X”. No tak, sytuacja zapewne byłaby (z)goła odmienna, gdyby chodziło o pewną specyficzną branżę filmową … w której każdy dodatkowy „X” odzwierciedla niejako ocenę jakości aktorskiego kunsztu, tudzież stanowi dodatkowy wabik dla amatorów tej szalenie istotnej dla rozwoju ludzkości sztuki skoncentrowanej na przełamywaniu kolejnych barier ludzkiej wyobraźni w temacie tego, co można jeszcze w świecie „iksjologicznych” wynaturzeń dokonać. W tymże świecie, czym więcej X –ów, tym więcej eXXX…scytujących doznań! Szczęśliwie dla nas i prawdziwej muzycznej sztuki członkowie XENTRIX, bo o tym zespole mowa, zdecydowali się na uprawianie innego poletka. I wszystko byłoby w najlepszym porządku, gdyż znali się na jego uprawie, jak mało kto, niestety zbiory z tych upraw, mimo nad wyraz urodzajnej gleby, nie przynosiły spodziewanych (przez wydawcę i sam zespół) plonów. Co prawda takich grup z ogromnym potencjałem, którego nie udało się przekuć w sukces komercyjny na muzycznej scenie było i w dalszym ciągu jest sporo, niemniej jednak w przypadku XENTRIX … zakrawa to na jakąś niedorzeczność, absurd, a jej rozwikłaniem powinna zająć się prokuratura! Angielska Prokuratura – dla jasności!
Właściwie już od momentu wydania przez XENTRIX w 1989 roku debiutanckiego albumu „Shattered Existence”, grupa musiała zmagać się (moim zdaniem zupełnie niesłusznie) z przyklejoną mu przez tzw. ludzi z branży (krytyków muzycznych, tudzież innych „wszystkowiedzących” redaktorów opiniotwórczej prasy muzycznej) łatką „kopistów Metalliki” czy też „brytyjskiej Metalliki”. Cóż, nie czas to i miejsce nad by zagłębiać się bardziej nad tym niewątpliwie interesującym, choć bardzo krzywdzącym sam zespół zagadnieniem. Ja nie postawiłbym znaku równości pomiędzy inspirowaniem się czyjąś twórczością, a kopiowaniem czy też plagiatowaniem jego dokonań, a w przypadku omawianej grupy to bycie pod wpływem metallikowej spuścizny, jak czas pokazał, stało się przyczynkiem do próby określenia własnej muzycznej tożsamości, na drodze nieustannej muzycznej ewolucji towarzyszącej XENTRIX przez cały okres jego czynnej działalności. No, i masz! Miałem się w ten temat nie zagłębiać, a mimo to brnę w niego niczym ćma do światła. Dobrze więc: rzucę nieco więcej swoich przemyśleń na to zagadnienie ale (spokojnie Moi Drodzy!) – tylko w zarysie!
Wspomniane w poprzednim akapicie zagadnienie kopiowania, tudzież bezmyślnego naśladowania tuzów czy też uznanych już marek w świecie szeroko pojętej gatunkowo muzyki ma swoje dobre i złe strony i wiele grup przekonało się o tym na własnej skórze. Dobre, ponieważ na fali popularności protoplasty można się szybko i bez zbędnego ryzyka wywindować/wylansować, no i odnieść niezgorszy sukces komercyjny, finansowy; niestety nie ten dla prawdziwego artysty najważniejszy – artystyczny! Złe, gdyż na doklejonej łatce z hasłem: „kopiści tej czy innej wielkiej grupy” znaczenie takiej kapeli będzie marginalizowane, a każde kolejne tejże będzie z góry skazane na falę krytyki (dzisiaj powiedzielibyśmy raczej: na falę hejtu), a taka stygmatyzacja niczego dobrego w dalszym rozwoju kariery nie wróży. No, i zapomnieć musi o wspomnianym powyżej artystycznym spełnieniu! … ale żeby była jasność: powyższe dywagacje nie odnoszą się w żadnym wypadku do twórców naszego pomnika, grupy XENTRIX!
Próby dowiedzenia wartości i znaczenia dokonań XENTRIX dla metalowej sceny, a jednocześnie oczyszczenia zespołu z tej niesłusznie doklejonej mu łatki „brytyjskiej Metalliki”, nie sposób przeprowadzić w oderwaniu od tego wielkiego jeszcze wówczas giganta rockowej sceny (a jednak!). Kontekst sytuacyjny wygląda bowiem następująco: 12 sierpnia 1991 roku na rynku muzycznym ukazuje się długo i z niecierpliwością przez cały świat rocka oczekiwany piąty album METALLIKI, z racji braku konkretnego tytułu nazywany „Czarnym Albumem” albo „Metallica”. Płyta wywołuje nie tylko wśród słuchaczy ale i krytyków i innych zespołów niemałą konsternację! Muzyków Metalliki najwyraźniej zmęczyło postępujące z albumu na album komplikowanie struktur kompozycji i tym razem stawiają na prostotę i przebojowość, jeszcze bardziej akcentując balladowy charakter części utworów. Ojcowie thrashu porzucają swe pierworodne dziecko i na nowej produkcji nie znajdziemy już po nim właściwie śladu! W momencie wydania przez XENTRIX „Kin”(1992), METALLICA znajduje się w bodaj najwyższym punkcie swojej kariery – już wyżej to już nie tylko żaden metalowy ale i rockowy wykonawca nie mógł się wznieść! Teoretycznie, na fali tej metallikowej hossy, dla zespołów pokroju XENTRIX, czas to był wymarzony na zrobienie wielkiej muzycznej kariery – bo na taką bezapelacyjnie zasługiwał! Ta znakomita, niezmiernie ciekawa i wciąż po tylu latach intrygująca płyta Wyspiarzy powinna bez najmniejszego problemu i napinki dotrzeć do ogromnej liczby odbiorców na całym świecie (początek lat 90 –tych ub. wieku, to najlepszy czas dla wydawców płyt; muzyka sprzedawała się znakomicie – także w naszym będącym na samym początku transformacyjno – ustrojowych przemian kraju). Teorie to mają jednak do siebie, że nie zawsze znajdują pokrycie w rzeczywistości! Najwyraźniej z tego samego założenia wyszedł wydawca albumu (Roadracer Records) totalnie odpuszczając sobie jego promocję, bowiem przy nieznacznym tylko nakładzie finansowym na nią przeznaczonym, można było odnieść olbrzymi, naprawdę ogromny finansowy i komercyjny sukces, a wówczas … kto wie, kto wie, co mogłoby się wydarzyć? Nie zmienia to jednak faktu, że „Kin” zasługiwało wówczas i zasługuje dzisiaj, na najwyższe laury i zaszczyty, a to chyba najlepsza cenzurka jaką po latach może usłyszeć wykonawca, czyż nie?
„Kin”, to płyta zupełnie inna od swoich dwu poprzedniczek. Podobnie, jak miało to miejsce w przypadku „Czarnego Albumu”, nie znajdziemy na niej tego znanego chociażby z „dwójeczki” celowego z założenia, a zarazem programowego dla reprezentowanego we wcześniejszym stadium rozwoju grupy nurtu, komplikowania struktur utworów, aranżacyjnych wykrętasów, niezliczonej ilości riffów przypadających na utwór; w tym ostatnim aspekcie pozostawiają swoich „mentorów zza Wielkiej Wody” o kilka długości w tyle! Tego tutaj nie uświadczymy! Ten etap zespół najwyraźniej ma już za sobą. Panowie znacząco zwolnili (tempa utworów w średnich i wolnych rejestrach – bardziej charakterystycznych dla nurtu doom metalowego aniżeli metalowego, o thrashowym nie wspominając), uprościli struktury utworów, … ale nie byli jedynym zespołem, który w tamtym czasie tak postąpił. Przecież ten sam ruch, tę samą woltę wykonała śmietanka dogorywającej wówczas sceny thrash metalowej z MEGADETH, TESTAMENT, ANTHRAX, FLOTSAM AND JETSAM, … na czele. Na podstawie powyższego można wysnuć ponury wniosek, że te wymienione i całe tabuny innych zespołów, niczym stado owieczek podążyły wytyczoną przez pasterza (METALLIKĘ) ścieżką … I tutaj pełna zgoda: czy tego ktoś chce czy nie – zadziałał casus „Czarnego Albumu” METALLIKI, a właściwie jego przełożenie na nieprawdopodobną wręcz ilość sprzedanych egzemplarzy tego krążka! Cyferki, zarówno te z list sprzedaży, jak i – albo zwłaszcza – te gromadzące się na prywatnych kontach członków METALLIKI powodowały, iż oczka szkliły się całej czołówce rasowego młócenia. I nic w tym dziwnego czy złego , wszak każdy chciał wykroić z tego smakowitego tortu jak największy kawałek dla siebie. Ale wracamy do XENTRIX. Skoro na potrzeby niniejszego tekstu stałem się adwokatem chłopaków z Preston, będę walczył o ich dobre imię do końca!
Czy możliwym jest, by proces komponowania materiału zawartego na „Kin” zespół rozpoczął jeszcze przed oficjalną premiera „Czarnego Albumu”? Jak najbardziej możliwe i spróbuje tego dowieść! Jak wspomniałem wcześniej premiera „metalicznej czerni” miała miejsce 12 sierpnia 1991 roku. Sesja nagraniowa „Kin” odbyła się w lutym roku kolejnego. Zakładając najbardziej optymistyczny scenariusz, iż panowie zaopatrzyli się w metallikowy bestseller już tego właśnie dnia (pamiętajmy, że mamy początek ostatniej dekady ub. wieku/stulecia/tysiąclecia, zatem o takim wynalazku cywilizacyjnym, jak Internet jeszcze nikt nawet nie marzył, a co za tym idzie o jakimkolwiek wycieku choćby części materiału ze studia nagraniowego przed jego rynkową premierą mowy być nie mogło!) i katowała ten materiał na okrągło przez kolejnych kilka tygodni, nie byłaby w stanie skomponować w tak krótkim czasie materiału na swoje opus magnum. Zatem z czystej arytmetyki wychodzi niezbicie, ze panowie z XENTRIX na skomponowanie, ogranie i doszlifowanie całej zawartości albumu mieli raptem ok. pięciu i pół miesiąca, o procesie przedprodukcyjnym nie wspominając. Przy tak wyrównanym i niezwykle wysokim poziomie zawartych na „Kin” kompozycji, to bardzo mało prawdopodobne, by nie rzec niemożliwe! Ponadto jeszcze przed pojawieniem się „czarnego bestselleru” na rynku XENTRIX wydał EP „Dilute To Taste”, i już na nim zespół zarysował zdecydowanie kierunek swoich poszukiwań w niedalekiej przyszłości. Pojawienie się „Czarnego Albumu” mogło jedynie utwierdzić w słuszności swoich poszukiwań – w taki sposób to odczytuję! Jakimi muzycznymi doznaniami raczy nas od ponad 25 lat ten niezwykły muzyczny „produkt najwyższej próby? Grupa poddała w tamtym czasie swój dotychczasowy styl gruntownej modyfikacji – dla fanów była to raczej terapia szokowa! Pierwsze, co rzuca się w uszy, to niesamowite, rewelacyjne, fantastyczne wręcz brzmienie materiału! Potęga! W dalszym ciągu słucha się tego albumu po ćwierćwieczu od wydania, wybornie; to czysta przyjemność! I pomyśleć, że do osiągnięcia tak zabójczego, ponadczasowego soundu grupa wcale nie musiała udawać się za Wielką Wodę, korzystać z niezliczonej liczby studiów nagraniowych i wesprzeć tych działań jakimś niewyobrażalnie wysokim budżetem; osiągnęli to niewielkim kosztem w sąsiedniej Walii i u boku sprawdzonego producenta Marka Flannery, a efekt tych zabiegów miażdży do dzisiaj! Jak już wspomniałem nieco wyżej, dominują tutaj tempa średnie i wolne. Tym razem grupa stawia bardziej na atmosferę niż szybkość. Już mroczny, tajemniczy wstęp do otwierającego całość „The Order Of Chaos” zwiastuje nieziemskie doznania. Jakże kapitalnie wypada wpleciona w połowie tego utworu króciuteńka symfoniczna miniaturka, … Partie syntezatorowe pojawiają się także w niesamowitym, najbardziej wyciszonym i zarazem przejawiającym największy przebojowy charakter, niemal siedmiominutowym „No More Time” oraz „Come Tomorrow”, ale są tak prowadzone, że nie sprawiają wrażenia wrzuconych tam na siłę lecz wspaniale wypełniają tzw. dalszy plan i rewelacyjnie budują niesamowity klimat tych kompozycji. Solówki Kristiana Havarda po prostu wgniatają w ziemię, a że jest ich pod dostatkiem w dłuższych i krótszych konfiguracjach, ukontentowani będą wszyscy solówkowi maniacy. Zespół zastosował tutaj ciekawy patent, a mianowicie przed niemal każdą partią solową gitarzysty cały utwór znacząco zwalnia, co wzmaga dodatkowo oczekiwanie na to, co nastąpi za moment …, Niesłychane wrażenie robią te momenty w których zespół zmienia dynamikę akcentując te momenty zabójczymi zwolnieniami czy też pauzami („A Friend To You”, „Waiting”, „See Through You”). Pięknie mocny groove łączy się z przyjazną chwytliwością w numerze „A Friend To You”,…
I na koniec odrobina szczerości, która może co poniektórych osobników dotknąć do żywego. Otóż w połowie lat 90 – tych XX w., bardziej niż nad kryzysem twórczym „Metalowej Lokomotywy Biznesu”, ubolewałem nad rozpadem bohaterów naszej rozprawki! Naprawdę, nie żartuję! Do tego wyobraźmy sobie (hipotetyczną oczywiście) sytuację w której XENTRIX nigdy nie wydaje albumu „Kin”, natomiast 2,3, … lata po „Czarnym Albumie” METALLICA na swoim kolejnym krążku zamieszcza dokładnie ten sam materiał i w dokładnie takiej wersji, jaka wyszła pod szyldem XENTRIX i – uwaga! – ten materiał odnosi jeszcze większy sukces, aniżeli ten w „tonacji black”… Naprawdę z łatwością przychodzi mi wyobrazić sobie taki bieg muzycznej historii. I lepiej sprawdźcie ten album osobiście, zanim zaczniecie odsądzać mnie od czci i wiary!
K.F.