27 stycznia odbyły się uroczystości upamiętniające 72 rocznicę wyzwolenia Auschwitz- nazistowskiego obozu śmierci na ziemiach polskich. Wypada więc w tym miejscu wyrazić szczególny szacunek dla tych, którzy przeżyli ten jakże tragiczny czas. Nie można również zapomnieć o niewyobrażalnej liczbie ludzi zamordowanych w bestialski sposób, bez skrupułów, bez sumienia. Tragizm i cierpienie z jakim zetknęli się ludzie przybywający do obozów koncentracyjnych wspaniale oddają opowiadania Tadeusza Borowskiego- człowieka, który widział od środka niemiecką machinę śmierci.
Tadeusz Borowski (1922-1951)
Rzeczywistość obozowa przedstawiona przez Borowskiego.
Tadeusz Borowski przedstawia rzeczywistość obozową (najpierw, jako dwudziestojednoletni młodzieniec- w 1943 trafił do Oświęcimia, gdzie pełnił rolę sanitariusza, potem znalazł się w Dautmergen i Dachau-Allach) w kategoriach świata, w którym człowieka obdarto z godności, wolności i podstawowych reguł społecznego współżycia. Obóz jest zamkniętym, wytyczonym terytorium, w którym przebywa ogromna liczba ludzi czekających (skazanych) na śmierć. Proces odbierania życia jest prowadzony przez Niemców z niezwykłą wręcz precyzją i fachowością, przy jednoczesnym braku jakichkolwiek ludzkich odruchów z ich strony. Więźniowie przeznaczeni do prac obozowych są bardzo dokładnie kontrolowani przez nadzorujących ich esesmanów, którzy poprzez swą pedantyczność, dokładność i surowość wzbudzają wielki strach wobec znajdujących się w obozie ludzi. Niemiecka machina śmierci działa z niezwykłą precyzją i dokładnością, toteż hierarchia obozowych obowiązków jest z góry zaplanowana i przemyślana (każdy jest zobowiązany wypełniać swe obowiązki z niezwykłą precyzją). Przybywające do obozów kolejne transporty obozowych więźniów przyjmowane były z wprawą i płynnością. Potem zaś dochodziło do sytuacji, w których skazańcom „…fachowi, rutynowi ludzie będą grzebać we wnętrznościach, wyciągną im złoto spod języka i wyrwą złote zęby. W zabitych szczelnie skrzyniach odeślą do Berlina…”. Bolesną i okrutną prawdą był fakt, że ludzi znajdujących się w obozowej rzeczywistości traktowano w sposób przedmiotowy (bez skrupułów odbierano życie, kosztowności, przeprowadzano doświadczalne eksperymenty, wykorzystywano nawet włosy i skórę pozbawionych życia ludzi, z których po śmierci zostawał popiół w krematoryjnym piecu służący do użyźnienia gleby!). Zdumiewającym jest fakt, że Niemcy przy stosunkowo niewielkiej liczbie swych ludzi potrafili wprowadzić strach i posłuszeństwo wobec setek tysięcy obozowych więźniów. Aby zrozumieć tragizm codziennego życia znajdujących się tam osób, trzeba było być jednym z uwięzionych, żadne bowiem słowa i opisy nie są w stanie oddać tragizmu dziejących się tam wydarzeń. Ten „inny świat”, w którym przyszło żyć niewyobrażalnej liczbie więźniów rządził się zupełnie odmiennymi prawami, wśród których na pierwsze miejsce wysuwała się walka o przetrwanie.
Poniżej znajduje się jedno z opowiadań Tadeusza Borowskiego
Proszę państwa do gazu
W obozie postanowiono przeprowadzić dezynfekcję przez co wszyscy więźniowie byli zmuszeni oddać ubrania i chodzić nago. Chcąc przeprowadzić proces odwszenia, ubrania wrzucono do basenów, w których znajdował się cyklon (ten sam, który służył do zagazowywania ludzi w komorach). Tadek prowadził właśnie rozmowę ze swymi kolegami z Kanady- czyli specjalnego komanda pracującego przy przyjmowaniu transportów kolejowych przybywających do obozu. Od pewnego czasu nie pojawiały się transporty, przez co wśród ludzi znajdujących się w obozie narastała niepewność o własną przyszłość. Jednakże wkrótce nadeszła wiadomość o kolejnym transporcie, więc komando zostało wezwane na rampę do rozładunku, zaś Tadek przyłączył się do niego. Wszyscy czekali na zbliżający się transport w promieniach słonecznego, gorącego dnia.
Wkrótce pojawiły się pierwsze wagony, w których znajdowali się stłoczeni ludzie wołający „wody”, „powietrza”. Powstałe zamieszanie zostało natychmiast uciszone salwą z karabinu jednego z esesmanów. Wówczas otwarto wagony i nakazano wysiadać zmordowanym i zupełnie wycieńczonym ludziom. Cały dobytek jaki przybysze mieli ze sobą nakazano zostawić obok wagonów. Zdesperowani i przestraszeni ludzie pytają o swoją przyszłość, jednakże nikt nie udziela im żadnych wyjaśnień, gdyż „…ludzi idących na śmierć oszukuje się do ostatniej chwili. Jest to jedyna dopuszczalna forma litości.”. Ogromne stosy ze „skarbami” od przyjezdnych powiększały się. Nie brakowało tam złota, ubrań, biżuterii, banknotów czy żywności. Następnie wszystkich wsadzano do samochodów zmierzających do komór gazowych i krematoriów (osobno kobiety, mężczyzn i dzieci). Jedynie nielicznym udaje się uniknąć natychmiastowej śmierci w komorach gazowych. Zostają oni bowiem ze względu na zdrowy wygląd i tężyznę fizyczną skierowani do lagru, gdzie czeka ich przed śmiercią ciężka praca. Tam i z powrotem kursuje karetka Czerwonego Krzyża, która przewozi śmiertelny ładunek- środek przeznaczony do masowych mordów w komorach gazowych. Oficer SS odnotowywał z dokładnością każdy odjeżdżający stamtąd samochód.
Gdy wagony opustoszały należało wejść do środka i wynieść ciała ludzi, którzy nie przetrwali morderczej drogi. Wśród znajdujących się tam zanieczyszczeń (ludzkie odchody, pozostawione przedmioty) leżały niemowlęta, które wynoszono i wręczano matkom. Jednakże kobiety wzbraniały się, nie przyznawały się do swych martwych pociech, gdyż myślały, że dzięki temu uratują własne życie. Tadka wyraźnie przerosła cała sytuacja, której był świadkiem. Żałował on, że znalazł się w tym miejscu i był świadkiem tych makabrycznych wydarzeń. Wycieńczony pracą, napiętrzającymi się myślami i panującym hałasem, traci on orientację i dostaje mdłości. Widząc ogrom ludzkiego cierpienia oraz będąc świadkiem upodlenia i uprzedmiotowienia przybywających w transportach więźniów Tadek zastanawia się również nad własnym postępowaniem, czego dowodem jest pytanie zadane do jednego ze współtowarzyszy „…Czy my jesteśmy ludzie dobrzy?…”.
W chwili gdy wagony zostały uprzątnięte należało zająć się całymi stosami dobytku, który pozostawili przy rampie ludzie z ostatniego transportu. Niezliczoną ilość walizek ładowano na auto, gdzie następowało poszukiwanie najcenniejszych skarbów (złoto, pieniądze, kosztowności), które przekładano do trzymanej przez żołnierza teczki. Reszta zaś miała zostać posegregowana i wywieziona do Rzeszy. Wszyscy są już bardzo zmęczeni i pragną w końcu odpocząć. Tymczasem nadjeżdża kolejny transport z wagonami wypełnionymi przerażonymi ludźmi i ich dobytkiem spakowanym w walizki. Widok nowej „dostawy” w połączeniu z niemiłosiernym upałem powoduje, że więźniowie pracujący przy rampie stają się bardziej niż zazwyczaj porywczy i niewyrozumiali dla przyjezdnych, których czeka wiadomy los. Narrator wspomina o kilku dramatycznych momentach jakich był on świadkiem (Pewna kobieta nie chcąc trafić do komory porzuciła płaczące za nią dziecko gdyż myślała, że dzięki temu uratuje swe życie. Wówczas zdenerwowany Andriej, więzień pracujący przy odbieraniu ludzi z transportów pobił kobietę po czym wrzucił ją razem z dzieckiem na ciężarówkę. Z kolei inna młoda kobieta zapytała Tadeusza z troską o swą przyszłość. Gdy zaś ten nie odpowiedział dziewczyna sama wskoczyła na jadący już samochód z więźniami i z godnością wyruszyła ku końcowi swego jakże młodego życia).
Wycieńczony Tadek wynosił z kolejnych wagonów ciała noworodków oraz pozostawione bagaże. Wszędzie wręcz roiło się od trupów, które więźniowie ładowali na ciężarówkę. Zapakowano tam również pewną żyjącą dziewczynkę, która nie miała jednej nogi. Podobno miała ona spłonąć żywcem razem z całym stosem znajdujących się tam ludzkich ciał. Gdy praca została wykonana zapadał już wieczór a Tadek ze swym kolegą Henrim położyli się na torach i odpoczywali. Narrator stwierdził, że ta sytuacja go przeraża, że nie daje już rady i wysiada zarówno pod kątem psychicznym jak i fizycznym. Henri tymczasem czuje się zupełnie nieźle. Odebrał już wiele transportów kolejowych z więźniami i przyzwyczaił się do tych traumatycznych wydarzeń. Czasem zdarzało się, że spotykał w wagonach swych znajomych, którym kłamach w żywe oczy, że po prostu idą się kąpać.
Nocą pojawił się kolejny transport i znów wszystko przebiegało w niemal identyczny sposób co poprzednio. Znów w wagonach było całe mnóstwo ciał ludzi, którzy nie przetrzymali morderczej drogi. W panującym mroku Tadek złapał za rękę jakiegoś umarłego człowieka i poczuł jak „…dłoń jego kurczowo zawarła się wokół mojej ręki…”. Sytuacja ta spowodowała, że poczuł on wzbierający przypływ mdłości i czym prędzej schował się pod szynami pragnąc już tylko móc spokojnie wrócić do obozu, który jak stwierdził jest swoistą „oazą spokoju”.
Gdy wagony zostały dokładnie opróżnione, zaczęto ładować na samochód trupy znajdujące się w pobliżu rampy. Po skończonej pracy „Kanada” wracała obładowana żywnością z przybyłych transportów do obozu („Parę dni obóz będzie żył z tego transportu, zjadał jego szynki i kiełbasy, konfitury i owoce, pił jego wódki i likiery…”). Tymczasem w Birkenau z kominów znajdujących się przy krematorium płynęły potężne słupy dymów, które były ostatnią pozostałością po ludziach z transportu Sosnowiec- Będzin.